Niby nic. Taki „no-man product". Wszystko usystematyzowane, jak praca magisterska studenta matematyki. Gdy ma być lirycznie – jest lirycznie. Gdy ma być ostro – jest lirycznie. Gdy ma być miło – jest lirycznie.
Senno – jesienna płyta. Ale w grudniu (choć w dniu dzisiejszym jeszcze mamy jesień) spokojnie będzie można napisać, że to senno – zimowy album. No, a jaki niby ma być? Skoro syntezatory Chilversa nie robią nic innego, jak kreślenie tego samego, delikatnego klimatu? Skoro Bowness śpiewa jak śpiewa, trudno potraktować go jako rockowego wokalistę, za którym szaleją tłumy groupies. I jeszcze te instrumenty – gitara akustyczna, kontrabas, wibrafon … na pierwsze miejsca listy przebojów żaden z tak zinstrumentowanych kawałków nie trafi. Choćby nie wiem jak był melodyjny.
Piękna to płyta. Oczywiście polecam ją każdemu, którego urzekły marzycielsko – anielskie klimaty No- Man. To jest muzyka preferująca spokój ducha. Wyciszająca i oferująca łagodzenie stałego napięcia przedświątecznego. Żadnych zbędnych nut. Ani chwili przyśpieszonego pulsu, czy stresującego frazowania.
Gdybym miał wyróżnić jakieś nagrania, wymieniłbym tu bez kozery … wszystkie utwory. Niezależnie, czy będzie to króciutki Also Out Of Air czy też najdłuższy na krążku (nomen omen) Winter With You, w obu tych kawałkach można doszukać się tych samych okruchów piękna, które artyści z takim pietyzmem składają w mozaikę dźwiękowych barw. Pastelowa muzyka, z całą pewnością nie dla wszystkich.
Gdyby zatem spojrzeć na California Norfolk przez pryzmat niszowości takiej muzyki, to jednak nie wszystko da się zepchnąć na tzw. getto muzyczne artrocka. To nie wewnętrzne przekonanie artystów grających taką muzykę o własnej wyjątkowości, ani tym bardziej nie indywidualne podejście fanów, którym wcale nie zależy na tym, by wiele osób słuchało dobrej, ambitnej muzyki. Przeciwnie, muzyka taka nie jest popularna, bo światu nie zależy na chwilach szczęścia. Na zastanowieniu się nad skutkami pędu ku nieznanemu. Świat napędza się muzyką, przy której kawa wypijana jest hektolitrami, w pośpiechu, z plastikowych kubków, serwisy internetowe przegląda się w poszukiwaniu newsów co bardziej krwawych lub pikantnych. A gdy przychodzą święta – niby czas skupienia i zastanowienia – całokształt zaciera się w dźwiękach cholernego White Christmas Wham i kolęd śpiewanych w marketach do rytmów disco polo.
I gdzie tu znaleźć może swoje miejsce Bowness i Chilvers? Nikt, poza mizerną garstką fanatyków nie jest zainteresowany promocją takiej muzyki. Bo dołująca, zbyt melancholijna i w ogóle zaprzeczająca tendencji podbijania normy w pracy. Nie usłyszymy jej w radiu w normalnej porze. Chyba, że znowu umrze polski papież. Ech…
Polecam, świetna płyta. Posłuchajcie.