ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Velvet Underground, the ─ The Velvet Underground & Nico w serwisie ArtRock.pl

Velvet Underground, the — The Velvet Underground & Nico

 
wydawnictwo: Verve 1967
 
"Sunday Morning" (Reed, Cale) – 2:54/ "I'm Waiting for the Man" – 4:39/ "Femme Fatale" – 2:38/ "Venus in Furs" – 5:12/ "Run Run Run" – 4:22/ "All Tomorrow's Parties" – 6:00/ "Heroin" – 7:12/ "There She Goes Again" – 2:41/ "I'll Be Your Mirror" – 2:14/ "The Black Angel's Death Song" – 3:11/ "European Son" – 7:46
 
Całkowity czas: 48:51
skład:
Lou Reed – vocals, lead and ostrich guitar/ John Cale – electric viola, piano, celesta on "Sunday Morning", bass guitar, backing vocals/ Sterling Morrison – lead & rhythm guitar, bass guitar, backing vocals/ Maureen Tucker – percussion/ Nico – chanteuse, lead vocals on "Femme Fatale", "All Tomorrow's Parties" and "I'll Be Your Mirror"; backing vocals on "Sunday Morning"
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,5
Dobra, godna uwagi produkcja.
,8
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,8
Arcydzieło.
,41

Łącznie 66, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
02.02.2008
(Recenzent)

Velvet Underground, the — The Velvet Underground & Nico

 Dawno, dawno temu, w latach osiemdziesiątych, w programie drugim Polskiego Radia, jedynym ogólnopolskim, stereofonicznym wtedy, w niedzielne południa była audycja, której nazwy już nie pamiętam , agdzie puszczano różne płyty, w całości. Wtedy to tak było. No i była sobie taka pani, co miłym głosem te płyty zapowiadała i o nich opowiadała. Nie zawsze z sensem, ale dobór repertuaru był ciekawy – “Gęba” King Crimson, “Let There Be Rock” AC/DC, “Friends of Mr. Cairo” Jon & Vangelis. Razu pewnego zamiast czegoś podobnego jak wyżej , zawitał tam debiutancki album Velvet Underground, zachwalany , jako nie wiadomo jaki cymes. Jako zawodnik progresywno – metalowego chowu, posłuchałem kilku utworów , wzruszyłem ramionami i wyłączyłem radio. Nie podeszło mi to. Jednak w ciągu kilku następnych lat ostro przepasażowany przez nowa falę i punka, powoli dojrzewałem do tej muzyki. A różne piosenki z tej płyty dość często gościły w audycjach Trójki – tu “Heroine”, tam “All Tomorrow Parties”, gdzie indziej “Femme Fatale”. Ani się spostrzegłem , jak po kawałku przerobiłem większą część tego krążka i wypadałoby się zaopatrzyć w całość. Na szczęście w okresie panoszącego się piractwa, dostęp do nawet bardzo niszowych tytułów był stosunkowo łatwy. Piraci zapewniali szeroką ofertę repertuarową, w przeciwieństwie do wydawców oficjalnych. Toteż zaopatrzenie się w kasetę z bananem nie było żadnym problemem.Powoli zacząłem się przez tą muzykę przegryzać.

To nie jest w ogóle muzyka lat 60-tych. VU wyrwali się przed szereg i nagrali płytę wyprzedzającą wszystko, co się wtedy działo w muzyce rozrywkowej o jakieś 7-8 lat. Mamy czasy flower-power, wolnej miłości, peace, love and rock’n’roll – wesoło, kolorowo. A tu czwórka muzyków ubrana na czarno, w ciemnych okularach, grająca dziwną , hałaśliwą muzykę, gdzie nie ma nic o wojnie w Wietnamie, albo o ogólnoświatowym pokoju. Za to jest o prochach, i to dużo, o seksie, takim nietypowym też. Nie zaistniało to na rynku muzycznym. Było zbyt awangardowe dla ówczesnej szerokiej ludożerki. Do tego skandaliczne zaniedbania wytwórni (zabrakło płyt w czasie trasy promującej) udupiły zespół już na starcie. Z perspektywy czasu okazało się jednak, że jest to jedna z najważniejszych płyt lat sześćdziesiątych, a nawet jedna z najważniejszych płyt rockowych w ogóle. Nie tylko ja doszedłem do takiego wniosku. Na liście 500 albumów wszechczasów Rolling Stone’a zajmuje trzynaste miejsce. Nawet biorąc poprawkę, że dla Jankesów muzyka rockowa kończy się zaraz na wschód od Nowego Jorku, to nie ma w tym nadmiernej przesady.

Co takiego zaproponowało VU, że nawet po ponad czterdziestu latach ma to taką siłę oddziaływania? Dwie ważne rzeczy – świetne kompozycje i nowy styl grania , zupełnie odporne na upływ czasu. Brudne, garażowe brzmienie, przesterowane gitary i nawet w tych najspokojniejszych utworach czuje się napięcie, niepokój, a niski, chropawy głos Nico pasuje tu idealnie. Ballady śpiewane przez nią melancholijnym, niskim głosem, Lou Reed i jego wokalna maniera między śpiewem , a melorecytacją , muzyczne odjazdy na koniec płyty – to wszystko jakoś ze sobą współgra. W “Heroine” najpierw zapamiętujemy ten niepokojący bębenek, “Waiting for The Man” to zgiełkliwy rockowy numer namiętnie coverowany przez wielu punkowych i nowofalowych wykonawców (np. Bauhaus), do tego jeszcze “Venus in Furs” (jaki przyjemny tytuł, och! ), albo tak zmysłowo zaśpiewane “Femme Fatale”. A na koniec dwa dosyć kakofoniczne testy sprawdzające odporność słuchacza – “The Black Angle’s Death Song” i “European Son” (na kasecie było z dopiskiem – “To Delmore Schwartz”*). Tworzy to wszystko różnorodną zbieraninę, dość eklektyczną, bo od zwykłych (prawie) piosenek do awangardowego rockowego hałasu. Spoiwem jest tutaj dekadencko – artystowski klimat całości, jak z Factory Andy Warhola , który był w tym czasie mentorem i “ojcem chrzestnym” VU i zaprojektował im jedną z najsłynniejszych okładek płytowych w historii. Do tego tylko jego nazwisko było na niej, a nie nazwa zespołu (na pierwszej edycji kompaktowej już była).

Lou Reed powiedział kiedyś, że tej płyty nie kupiło zbyt dużo ludzi, za to każdy z nich potem założył zespół (**). To chyba prawda , bo jest to jedna z najbardziej wpływowych grup w historii rocka. Niedoceniona za “życia”, zakończyła działalność nie odnosząc żadnego sukcesu komercyjnego, ale potem powoływała się na nią niezliczona liczba wykonawców i echa jej twórczości słychać począwszy od wczesnego Roxy Music, poprzez Television, Sonic Youth , aż po Interpol.

*) – Delmore Schwarz był wybitnym amerykańskim poetą, a przy okazji nauczycielem akademickim Lou Reeda na Syracuse Univercity

**) – ponoć powiedział to jednak Brian Eno

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.