ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Openspace ─ Openspace w serwisie ArtRock.pl

Openspace — Openspace

 
wydawnictwo: Lynx Music 2008
 
1. On the Edge
2. So Far Away
3. Paper Rose
4. The Expanding Universe
5. Cul de Sac
6. 1201
7. Pogoda Ducha
8. Wiraż
9. Chwile
 
skład:
Marcin Korzeniewski - wokal , instr. klawiszowe; Rafał Szulkowski - bębny; Robert Zahn - bas; Marcin Zahn - gitary
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,8
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,17
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,8
Arcydzieło.
,14

Łącznie 56, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
16.01.2008
(Recenzent)

Openspace — Openspace

Tak oto w końcu do naszych rąk trafił wołomiński czarny koń, otwierający serię debiutów 2008 ze stajni Lynx Music długo oczekiwany krążek zespołu Openspace. Czuję się współwinny wydania tej płyty. Nie bijcie mnie drodzy czytelnicy. Skąd ten samozachwyt? Ano stąd, że zespół – jedna z moich prywatnych nadziei polskiej sceny - wydała w końcu płytę, na którą czekałem ponad 3 lata. W międzyczasie dwie EPki „The Expanding Universe” oraz „1201” jedynie drażniły zmysły, zresztą drugą EPkę oceniłem bardzo wysoko. W recenzjach pojawiło się także troszkę uwag krytycznych, ale zespół odrobił zadanie domowe. Pozbierał materiał, który wcześniej znaliśmy z dwóch poprzednich produkcji, i ujął to wszystko na jednej płycie wraz z dwoma nowymi i powiem bardzo ciekawymi kompozycjami. Ujął uwzględniając recenzenckie uwagi. Nie wiem czy można traktować to jako debiut – formalnie tak, jest to ich debiutancki krążek. Wydaniem zajął się Rysiek Kramarski z Lynx Music, wszystko opakowano w ciekawie zaprojektowaną okładkę. Wołominianie od ponad 3 lat kojarzyli mi się głównie z kierunkiem na muzykę „środka” - coś ot jak Asia – rock, pop, wpływy ambitniejszych brzmień. Przede wszystkim jest to zgrany zespół, z przemyślanymi kompozycjami. Nic tylko wsadzić ich w busika z etykietą Sound of Poland i wykopać na małe tournee. Przy wprawnym managerze są w stanie ładnie zarobić a o to przecież chodzi w tym biznesie – aby nie dokładać :) Tak, granie muzyki ambitnej w naszym małym kraju jest to dość drogim dla muzyków hobby, rozkapryszeni słuchacze, jak można zaobserwować po dyskusjach na forach, nadal pomimo wzrostu gospodarczego pochłaniają z sieci niesamowite ilości empetrójek ograniczając co gorsza swoją znajomość z muzyką tylko do tego formatu. A potem czytamy lament że polska scena nie istnieje – a za co ci ludzie mają nagrać płytę? Na szczęście są wydawcy i tu ukłon w kierunku Lynx Music, którzy widzą jednak możliwości tej konkretnej półki. Tak więc drogi czytelniku – kupuj polskie płyty, wesprzyj rodzimych wykonawców i wydawców, zachęć do nowych ciekawych płyt.

Openspace gdzieś lawirując z brzmieniami Asii, Genesis'80 czy elementami AOR są ciekawą ciekawym produktem naszej sceny muzycznej. Przede wszystkim nie boją się grać brzmieniami: hammond, no już teraz mogę napisać „riverside'owske” gitary, świetna gra sekcji rytmicznej, miły dla ucha i profesjonalnie brzmiący wokal. Swoje achy i ochy nad częścią materiału przelałem na ekran przy „The Expanding Universe” i „1201” -> patrz w prawo ... wyżej...
... ale nie mogę sobie odpuścić kilku słów suplementu. Tak, te albumy nadal krążą w odtwarzaczu, zwłaszcza podczas pokonywania przestrzeni. Zespół nie trzyma się sztywno konwencji, jakiejś ramy, ale nie odbiega zbytnio stąd nie ma tu ani ballad ani popowych kołysanek, jest mocny soczysty kawał cytując Macana „Stadionowego progresu”. Płytę otwiera dynamiczny „On the Edge„ hmmm ten moog mógłby być miększy – troszkę kontrastuje. Nie słyszałem tego kawałka wcześniej, kolega za to mój rozczulał się nad nim i w sumie miał rację. Po rozkręceniu leci Asia aż miło. Znaczy brzmią jak Asia, z tym że kawałek trwa całe 7 minut. Są zmiany tempa i nastroju, ciekawie wypada na tym tle wokalista. Dość intrygujące że ten kawałek otwiera płytę, ale ma sens jak spojrzymy na okładkę. Ot i wiadomo o co chodzi. Jak by to zaśpiewał Mieczysław Fogg „Ta ostatnia niedziela”, w sumie dobrze, że bohater nie bierze do ręki rewolweru i nie strzela sobie w głowę. ... A jak mam opisać utwór rozpoczynający się słowami „This grate desire, to meet my darkenst hour(...)” a następnie „(...)follow blooded sun” podkreślone dość przejmującą solówką? Tak, to o rozstaniach. Ale taki dramat już na początek? Mi się podoba – jak wam – sami oceńcie. W sumie, większość zespołów umieszcza takie utwory na końcu, zwłaszcza niemieccy progmetalowcy, gdzie impreza rozkręca się od 3 minut a kończy na 12: najpierw krótkie a najdłuższy na koniec, na zasadzie „kto dotrwa ten wysłucha”. W wypadku Openspace nie ma obaw. „Far Away” znalazł się na „The Expanding Universe” - utwór z ostrzejszym zacięciem i słucha się aż miło, wpierw lekko, wchodzi ciężki riff przykryty mocnym a'la SBB solo na Moogu, na podkładkę połamana perkusja z basem, które po chwili przechodzą z powrotem w słodki Camelowski/Bassowy czy Floydowski popowy klimacik rodem z lat 80/90. „Paper rose” to nowa kompozycja dla moich uszu, i absolutnie mam wrażenie że było to „jabłko + C”, „jabłko + V” z Genesis ale w stylu znacznie młodszego Sylvana. W tle słuchać delikatne arpeggio na gitarę, potem mamy niski bass z dzwoneczkami i slide'ami na gitarę i kolejne solo gitarowe przechodzące w niezłą palcóweczkę na hammondzie. Zmyślna konstrukcja muzyczna z dynamicznym finałem a jednak w posmaku wypełniaczy stadionowych z lat 80tych.

„(...) Just to forget, that roses also change!”

„The Expanding Universe” - utwór, bo tak też nazywała się pierwsza Epka , to  miłe ucha brzmieniu z gotyckim początkiem i „Ralitydreamową” zawartością.  Następujący po nim  „Cul De Sac” jest za to tym co tygrysy lubią najbardziej – miluśkie granie z lekka drażniącym moogiem i gitarką.

„Pogoda Ducha”, „Wiraż”, „Chwile” i „1201” znalazły się na epce nr 2: „1201”, stąd może krócej się na niej skupię odwołując do poprzedniej recenzji -> patrz w prawo i przewiń do góry :). Ta część albumu śpiewana jest już w języku polskim, brzmi zupełnie inaczej od wcześniejszych angielskich kompozycji. „Pogoda Ducha” przypomina mi bardziej polski zespół Cave, grający w połowie lat 90tych. Bardzo zbliżona forma, brzmienie, energia, jaka była zawarta na Cave. W pierwszym momencie jak wysłuchałem pierwszej Epki szukałem elementów wspólnych między obydwoma zespołami.
Ech sławny „Wiraż” - Ostro, palenie gumy, dobry kawał rocka, obowiązkowo do samochodu. „Chwile” to w sumie jedna z niewielu tak spokojnych kompozycji na tym albumie. Ale bardzo dobrze brzmiący. Wokal Marcina Korzeniewskiego świetnie przebija się przez warstwę muzyczną, nawet z w pełni rozkręconymi hammondami i gitarą. „1201” - rozpoczynają ostro, idzie riff i moog, po czym pełne floydowskich chórków dobrze podciągnięte partie wokalne i dynamiczna przemyślana liryka „od linijki” pociągnięta od wypełniaczy stadionów.

„(...)Nie zmienię tamtych lat, w ten czas znów o szczęście gram, Nie znajdę ciepła dawnych dni, w sercu chłód, zamykam stare drzwi(...)”

- tym podobnym motywem odnoszącym się do drzwi magazynowych na okładce co w otwierającym „On the Edge”.

Jaki jest ów debiut? Cóż – większość słyszeliśmy przed, to raczej przypomnienie „hej słuchajcie mamy 2 nowe kawałki”. Ale w końcu się ukazał, w końcu – bo od dawna kibicuję zespołowi. Kibicuję im i prawdę mówiąc cieszyłbym się, gdyby to wydanie miało oznaczać mocną ekspansję zespołu, aby mieli czas, energię (i środki) nagrywać i koncertować jak najwięcej. To solidny kawałek starszych zebranych do kupy brzmień w soczystym wydaniu młodej wschodzącej na naszej scenie energii. Krzywdą byłoby dla zespołu szufladkowanie go z bardziej wyrazistymi do spółki. Do kompozycji przyłożyli się, produkcja jest nawet OK, są miejsca gdzie można się przyczepić ale generalnie jest świetnie. Na pewno nie można przejść obok płyty i jej nie zauważyć, to bardzo dobra pozycja, polecam ją, zresztą nietrudno to wywnioskować z powyższego tekstu. Co prawda w boju o najwyższą notę są pewne niedociągnięcia, ale to drobiazgi, najważniejsze że już jest i można się nią pochwalić. To co – czas na przygotowanie nowej płyty – drugi album będzie sprawdzianem jak zawsze w takim wypadku – debiut to zbiór kompozycji utworzonych gdzieś tam od zarania istnienia zespołu, druga płyta to już praca w reżimie czasowym. A dla kogo jest ta płyta? Matematyczne łamańce? Po części. Szukacie pompatycznej liryki, do słuchania przy świecach z żyletką przy nadgarstku? Zły wybór. Na imprezę taneczną? Nie ten kierunek. Coś co umili wieczór? Blisko blisko. Może jednak kawał doładowanego rocka do autka, na podróż? Tak, to ta płyta. Podoba mi się Asia, klimat AOR, Genesis'8x, ale i Riverside, nowe SBB? O to to to własnie to są te okolice.
Co do oceny waham się. Debiutant, poważna sprawa. Ale dynamiczne granie, nie jest odkrywcze, lecz miło się słucha. Sami wystawcie ocenę. Ja daję gwiazdkę.

Słuchać nocą, przy lekkim oświetleniu, na tyle głośno aby sąsiedzi nie wzywali stróżów prawa, i tylko w jakości Audio CD lub lepszej.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.