W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych dosyć aktywnie na włoskiej scenie muzycznej działał zespół DFA W 1996 roku wydali swój debiutancki album “Lavori Di Corso”, a trzy lata później ukazał się następny “Duty Free Area”. Potem to im chyba ochoty zabrakło. Koncertowali tylko sporadycznie. Ale na NearFescie też zagrali. Wpadli tam w ucho ludziom z Moonjune Records i w wyniku tego w zeszłym roku, obie płyty zespołu – zremasterowane i z dołożonymi nagraniami koncertowymi - zapakowano do jednego pudełeczka i całość wydano jeszcze raz, pod tytułem “Kaleidoscope”.
Obszar muzyczny po którym porusza się DFA dość łatwo określić - prog-rock z elementami jazzu, albo jazz-rock z progresywnymi dodatkami. Natomiast jeżeli szukać by artystów, którzy stanowili inspiracje dla Włochów , lista byłaby wcale pokaźna. Na pewno Gentle Giant (albo nawet przede wszystkim), do tego King Crimson z lat 1972-74 , także scena Canterbury. Z mniej rockowych - Mahavishnu Orchestra, Pat Metheny (da się go usłyszeć w co spokojniejszych fragmentach), może Goerge Duke i chyba nawet Michał Urbaniak z połowy lat siedemdziesiątych. Dosłuchałbym się nawet i SBB. Chociaż wątpię żeby ich znali, w przeciwieństwie do twórczości Urbaniaka. Ale trzeba pamiętać, że to Włosi. Tradycję bell-canta wyssali razem z mlekiem matki. Bez względu na zawiłości formy, musi być jakaś myśl przewodnia, jakaś melodia. Nawet jeżeli niedostrzegalna na początku. (Czyli PFM też ) Nie jest to zbyt łatwy kawałek muzycznego chleba, jednak bardzo interesujący . Warto się w niego wgryźć.
“Lavori in Corso” pokazuje DFA jako grupę w pełni dojrzałą i o precyzyjnie dopracowanym wizerunku muzycznym. Przez pierwsze trzy utwory, czyli około 25 minut zostajemy zasypani wielką ilością różnorodnych dźwięków granych mocno, z rozmachem, a jednocześnie lekko i swobodnie. Nie ma ani chwili wytchnienia – połamane rytmy , sekcja grająca w nietypowych metrum, zresztą coraz to w innych, ostre, mało rockowe popisy gitarzysty, lekko tonowane przez instrumenty klawiszowe. I partie wokalne śpiewane w wielogłosie, dość charakterystycznym dla Gentle Giant. Odpoczynek przynosi dopiero “Pantera – La Sua Anima” . Na poły akustyczny – przez większą część słychać tylko gitarę akustyczną i flet, dopiero pod koniec nieśmiało włączają się instrumenty klawiszowe. Część zasadniczą kończy “La Via”. Zdecydowanie opus magnum zespołu . Kompozycja rozbudowana i zróżnicowana – mieszają się tu fragmenty dynamiczne, z delikatnymi, pastelowymi. Wszystkie te zmiany następują płynnie i naturalnie, bez drażniących “szwów”. I piękny, podniosły, typowo progresywny finał, z których słynęło, na przykład, VDGG
Drugi album “Duty Free Area” jest nieco inny – prostszy, bardziej rockowy i bardziej przewidywalny. Czy gorszy? Nie wiem. Za to kończy go najpiękniejszy utwór z tych obu płyt – ballada “Malia” z gościnnym wokalnym udziałem Giorgii Gallo. A zaczyna się utworem “Escher”. Gdyby nie gitara, brzmiałby jak żywcem wyjęty z jakiejś płyty Hillage’a. I w stronę takiej muzyki ukierunkowana jest cała płyta – czyli wspomniany Hillage, Ozric Tentacles, (a ci którzy nie znają ani Hillage’a , ani Ozrików, pewnie pomyślą o Porcupine Tree). Nie są to zmiany zbyt daleko idące, dalej słyszymy ten sam zespół, co na “Lavori in Corso”. Różnice są wyczuwalne, ale subtelne. Po prostu przybyło nieco nowych elementów w tej muzycznej układance. Wydaje mi się, że była w tym czasie wśród włoskich zespołów progresywnych pewna moda na takie granie, bo Finisterre w tym okresie nagrywało nieco podobne rzeczy.
Jako bonusy do obu krążków dołożono nagrania koncertowe, razem trzy. Najbardziej podoba mi się “Work Machine”. Wersja koncertowa jest nieco krótsza, bardziej stonowana od studyjnej i moim zdaniem lepsza od niej. Pozostałe dwa utwory zostały dołożone zostały do “Duty Free Area” , ale pochodzą z pierwszego krążka. Już mi się mniej podobają.
DFA na maj tego roku zapowiada swój trzeci krążek studyjny. Chyba trzeba będzie się nim zainteresować.