ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Action ─ Action w serwisie ArtRock.pl

Action — Action

 
wydawnictwo: Frontiers Records 2007
dystrybucja: Mystic
 
1. Without Your Love/ 2. Someday/ 3. Here in My Heart/ 4. Destiny/ 5. Forever/ 6. Loveless/ 7. Don’t Leave Me Lonely/ 8. Heaven Tonight/ 9. Cinderella/ 10. Feel the Fire/ 11. Is It Love
 
Całkowity czas: 47:50
skład:
David „Chip” Ramos – guitar/ Jack Marques – vocals/ Ruben Demello – keyboards/ Cgris Sutherland – bass/ Chris Lango – drums/ Mark Duane – drums/ Dave Choquette – backing vocals/ Dave Wilding – backing vocals
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
04.01.2008
(Recenzent)

Action — Action

Ratuwsianku jakie pierduły! Wyśpiewują. Wystarczy rzut oka na tytuły. Jak to kiedyś mgr Piwnik powiedział przy okazji Foreigner – o kobiecie, przez kobietę i dla kobiety. Albo jak to mawiała moja była szwagierka Wiśka – każdy taki wokalista lubi se bejbnąć. No i co? Czy są jeszcze tacy, którzy mają ochotę to posłuchać? :) Spokojnie. Teraz wyłączamy znajomość języka angielskiego i... hehehehe. Muzycznie tak samo. Jakby od czasów Bon Jovi i Europe nic się nie zdarzyło, i jakby te kapele cały czas były szczytem muzycznej mody.

Tak może zaczynać się recenzja nieskażona większą ilością gwiazdek. Ale nie. Słuchałem sobie tego dzisiaj rano w autobusie i po ostatnim „Is It Love”, żałowałem trochę, że nie ma tego trochę więcej.

Badziewna okładka, pretensjonalna nazwa, discopolowe tytuły utworów i do tego muzyka , która nawet w czasach swojej świetności nie była traktowana zbyt poważnie. Aż się sami wystawiają , żeby ich wziąć pod obcasy – wdzięczny obiekt dla recenzenckich szyderstw i złośliwości. Jest jednak pewien problem – to jest zupełnie niezłe . Co z tego, że stylistycznie na krawędzi obciachu, jeżeli muzycznie trzyma fason. Trudno to posądzić o większe ambicje artystyczne , ale ponad trzy kwadranse melodyjnego rocka w amerykańskim stylu wcale nie jest do pogardzenia. Na takiej płycie bardzo ważne jest pierwsze dwa-trzy utwory. Przeważnie wykonawcy umieszczają tam te mocno przebojowe, melodyjne i bardziej dynamiczne – żeby słuchacza wciągnąć, zaciekawić. Zwykle są to co lepsze kawałki z całego krążka. Potem tak od czwartego do mniej więcej ósmego kawałka są takie różne zapychacze, zwykle znacznie gorszej jakości. A od ósmego znowu następuje znaczna poprawa poziomu dzieła i humoru słuchacza.

Nauczony pewnym doświadczeniem przy pierwszym „Without Your Love” zacząłem antycypować resztę. I nic zachęcającego mi z tego nie wyszło. Jako opener „Without Your Love” wypada bardzo fajnie, ale nie jest aż taki dobry, żeby ten przewidywalny zjazd formy nie kończył się na poziomie Żuław Wiślanych . Jakie było moje pozytywne zaskoczenie , kiedy to jednak nie nastąpiło. No powiedzmy, że te wahnięcia były bardzo nieznaczne. Kolejne piosenki wpadają w ucho również zupełnie gładko i przyjemnie - „Someday”, „Destiny”, „Don’t Leave Me Lonely”, „Heaven Tonight”, „Feel the Fire” , „Is It Love” – sporo tego, nawet ballada, zresztą tylko na dobrą sprawę jedyna taka typowa – „Forever” wyszła im zupełnie porządnie. Za dawnych czasów, byłaby idealna do odpalenia zapalniczek na widowni. Reszta to melodyjne rockery zrobione według tego samego pudel-metalowego schematu – czyli chwytliwa melodia, dziarski riff, dobry wokal, trochę klawiszy i refreny do śpiewania z publiką, do tego jeszcze „Chip” Ramos zagra czujną solówkę. A ponieważ na każdy utwór jest inny pomysł, jako całość zupełnie nie nudzi. Wszystko to kręci się w okolicach Bon Jovi, Survivora i Whitesnake z połowy lat 80-tych i do tego brzmi dokładnie tak jakby właśnie w tamtych czasach ja nagrano. Zresztą nic dziwnego, grupa powstała w okolicach 1985 roku i po dłuższej hibernacji wznowiła działalność zupełnie niedawno.

Mógłby ktoś sądzić, że na moją pozytywną ocenę tej muzyki wpływ ma to, że jest to coś w rodzaju podróży sentymentalnej w przeszłość. Kiedy człowiek był pryszczatym licealistą, łażącym w kraciastej koszuli i dżinsach, który zawsze przedkładał piłkę nożną i słuchanie muzyki nad życie towarzyskie (Oprócz tych pryszczy to wiele się nie zmieniło...). Nie bardzo – wtedy czegoś takiego za dużo nie słuchałem, wolałem Uriah Heep, Led Zeppelin, czy Marillion. Albo Kate Bush. Bon Jovi? Czego nie? Ale żeby się zbytnio tym podniecać? Na pewno nie. Do tego zupełnie nie mam sentymentu do czasów licealnych. Ja po prostu nie cierpiałem tej budy. Studia były fajniejsze. Chyba teraz zrobiłem się po prostu znacznie mniej wymagający. Albo czasy teraz takie, że to co by robiło dwadzieścia lat temu za rockową konfekcję, obecnie na tle różnych „dzieł” będących li tylko zbieraniną dźwięków, nabiera szlachetnego blasku sztuki. No nie wiem. Wiem jednak , że płyta jest fajna i mi się podoba.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.