Wrzućmy Tool'a z Jethro Tull'em i Psychotic Waltz to blendera dodajmy szczyptę Pain of Salvation wraz Fates Warning, a uzyskamy koktail o nazwie Deadsoul Tribe. Trzeba przyznać, że mimo tego płytom A Murder of Crows i The January Tree nie brakowało świeżości i nadal słucha się ich ze smakiem. Niestety nie mogę tego powiedzieć o ich najnowszym dokonaniu.
Z reguły jest tak, że nową płytę połyka się w całości po pierwszym przesłuchaniu i z każdym kolejnym kocha się ją mocniej, albo potrzeba trochę czasu, by ją rozgryźć i w pełni docenić. W tym przypadku nie sprawdziła się ani jedna ani druga reguła, więc jeśli mnie w trakcie słuchania nie oświeci, to marne szanse, że piąte dzieło DST mnie kiedykolwiek zachwyci.
Mam wrażanie, że Graves ma za dużo pomysłów... Wydawałoby się, że jest to zaleta... Jednak sztuką nie jest nawrzucanie na jedną płytę smyczków, fletów, chóru, połamanego rytmu i ciężkich gitar, ale zgrabne połączenie tych wszystkich elementów, żeby zatrybiło tak jak trzeba. A tego chyba właśnie brakuje na Kołysance. Na poprzednich dokonaniach flet był ciekawym dodatkiem, nie przeszkadzał w odbiorze płyty, lecz tym razem wręcz denerwuje. Nie można podważyć talentu multi – instrumentalisty Graves'a, ale może powinien się zastanowić nad stworzeniem osobnego projektu, w którym to ten cudny instrument grałby pierwsze skrzypce?
Płyta mało odkrywcza i nie wnosi zbyt wiele do dyskografi DST, z wyjątkiem, Goodbye City Life, Lost in You oraz Any Sign at All. I dla tych utworów warto do niej czasem powracać.