Nie czarujmy się. Rzadko kiedy kapela odnosi sukces, gdy podstawowym motywem swojego działania czyni naśladowanie innego zespołu. Tak niestety jest w wypadku grupy Arilyn. Efekty tego są takie, że tak naprawdę niewielu o niej słyszało i trudno ją zaliczyć nawet do drugiej ligi neoprogresywnego grania, choć to nie pierwsza, a trzecia płyta na jej koncie.
Zespół, którego początki sięgają 2000 roku tworzy czterech Niemców: śpiewający basista Christian Külbs, gitarzysta Jürgen Kaletta, klawiszowiec Jürgen Moßgraber oraz grający na perkusji Christof Doll. Jednym słowem – standard. Z muzyką jest podobnie. Mylisz się jednak szanowny czytelniku myśląc, że za chwilę swoją krytyką dalej będę kopał lekko już powalonego „przeciwnika”. Wcale nie. Powyższe zdania miały uzmysłowić tylko pewną „oczywistą oczywistość”, na bazie której do tej muzyki należy się zabierać. Nie oznacza to bowiem, że nie znajdziemy tu fajnych dźwięków przykuwających naszą uwagę.
Wróćmy do owego naśladownictwa, o którym mowa była w pierwszych zdaniach tej recenzji. Wydaje się, że mistrzem dla Arilyn jest Sylvan. Wspólna ojczyzna obu grup to bynajmniej nie jedyny trop. Christian Külbs nie tylko podrabia manierę wokalną Marko Glühmanna ale ma także niezwykle podobny do niego „metaliczny” głos. Analogiczne mamy rozwiązania melodyczne czy gitarowe sola. „A Secret Wish” i „ Wish That I Was Special” mogłyby spokojnie znaleźć się na którejś z sylvanowych płyt i wcale nie uchodziłyby tam za ich najsłabsze fragmenty. Wręcz przeciwnie!
Sporą siłą tego albumu są bardzo zgrabne melodie. Znajdziemy je niemalże w każdym utworze poczynając od wspomnianych dwóch sylvanopodobnych perełek, poprzez drugi w zestawie „Take Off” czy szósty „Controlling”. Ten ostatni, najkrótszy na płycie (poza 45 sekundowym „Gamma” rozpoczynającym płytę i spełniającym rolę klasycznego intro) bez żadnych skrupułów mógłby promować płytkę w komercyjnych stacjach radiowych. Album „Alter Ego” nie stroni także od dobrych gitarowych solówek – powolnych, majestatycznych, wygładzonych, zgodnych z neoprogresywnym kanonem, wypracowanym przez mistrzów gatunku.
Płyta na szczęście nie jest aż tak jednorodna. W „Carpe Diem” i „When Worlds Colide” słyszymy nawiązania do niemieckiego krautrocka i psychodelii lat siedemdziesiątych dzięki, między innymi, wykorzystaniu dźwięków Hammonda. Kilka razy iskrzy mocnym, hardrockowym czy wręcz metalowym riffem. Ukojenie da nam jednak lekko balladowy „Wake Me Up”. W przedostatnim na krążku utworze tytułowym, w którym na pierwszy plan wychodzi wspomniany ciężki riff, natkniemy się na delikatnie „arabizujące” solo. Wieńczący całość „Again” to moja ulubiona kompozycja. Elektroniczny, zaprogramowany rytm i ciekawy klimacik mogą przywołać ducha mniej radosnych noworomantycznych dźwięków.
Czy podobnie jak ja, po przesłuchaniu muzyki, wy po przeczytaniu tego tekstu dostaliście niewielkiego rozdwojenia jaźni? Że niby wtórne (z ukierunkowaniem na jeden zespół)… ale jednak fajne!
Tak chyba najkrócej i najlepiej jest o tej płycie napisać. Wielbiciele Sylvana, którym nie przeszkadza kopiowanie idoli, a nie mogą się doczekać kolejnego ich krążka, powinni poważnie zastanowić się nad nabyciem „Alter Ego”. Także innym wyznawcom neoprogresu serce może zabić mocniej niejednokrotnie. Ostrzegam tylko po cichutku – Ameryki tu nikt nie odkrywa.