Nagrywanie płyt z cudzymi utworami to zjawisko dosyć powszechne we współczesnej muzyce rozrywkowej . Bardzo często biorą się za to artyści ze sporym dorobkiem, żeby złożyć coś w rodzaju hołdu swoim idolom - Metallica i „Garage inc.”, albo żeby pokazać to , że „ja to umiem zrobić inaczej i wcale nie gorzej” – vide Tori Amos „Strange Little Girls”. Płyta ”Influence” to raczej sentymentalna wycieczka w czasy młodości i młodzieńczych fascynacji muzycznych - wszystkie utwory pochodzą z przełomu lat 60-tych i 70-tych.
Powiem szczerze, że nie widzę sensu wydawania tego albumu. Takie granie to można odstawiać u cioci Frani na imieninach, a nie publikować na płycie. Zestaw utworów smakowity i gdyby zebrać to na jakąś składankę, słuchałoby się tego z dużą przyjemnością. Ale oryginałów. Natomiast wersje panów Shawa i Bladesa odstają od oryginalnych kilka klas. Tyle, że przeważnie dość wiernie zachowują melodie i metrum.
Za to zwykle aranżacyjnie są uboższe, bo panowie uparli się , że wszystko dadzą radę zagrać na gitarach. Nie bardzo się tak da, a jeśli nawet , to ze szkodą dla wrażenia artystycznego – w „Lucky Man” finałową, syntezatorową kodę na moogu zastąpiono gitarowymi sprzężeniami. Cholera wie po co? Własnych pomysłów niewiele, a jak są , to w nie tą stronę co trzeba. Takich „kwiatków” jak w przypadku „Lucky Man” jest więcej. Na przykład wrzucenie metalowych riffów do „I Am A Rock” Simona i Garfunkela. Pasuje to tam , jak zającowi dzwonek. Za to „California Dreamin’” wykonano w wersji bardzo bliskiej oryginałowi, a tu można byłoby coś pokombinować i poszaleć. Jest jeszcze „Dirty Work” z repertuaru Steely Dan. Wyrafinowane, bujające Steely Dan i toporni, rockowi Shaw & Blades. Dla odtrucia szybko łapnąłem „Can’t Buy A Thrill”.
Starczy. To zupełnie niepotrzebna płyta. Ratuje ją tylko to , że nie „zmasakrowano” zbyt tych utworów i da się tego , bez większych sensacji, posłuchać. Ale to strata czasu. Zdecydowanie nie polecam.