The saddest band of the world – tak zespół Antimatter przedstawia okrągła biała naklejka na folii, w którą zapakowany jest digipak z najnowszym krążkiem brytyjskiej grupy zatytułowanym Leaving Eden. Trudno temu stwierdzeniu zaprzeczać. Trzy nagrane dotychczas przez duet Patterson – Moss studyjne płyty wypełnione były po brzegi pełnymi melancholii nutami. Na Leaving Eden jest podobnie, choć w Antimatter trochę się pozmieniało...

Przede wszystkim, po ukazaniu się Planetary Confinement, z grupy odszedł Duncan Patterson (nagrał krążek Madre, Protegenos pod szyldem Ion). Mike Moss natomiast postanowił tworzyć dalej. Sam skomponował cały materiał na Leaving Eden, a do współpracy przy nagrywaniu krążka zaprosił między innymi znanego z Anathemy, Danny’ego Cavanagh.

Być może właśnie ten fakt przesądził o bardzo „anathemowym” charakterze krążka. Nie jest to płyta tak „kameralna” stonowana i wyciszona jak Planetary Confinement, mniej też na niej ambientowej aury znanej ze znakomitego Lights Out. Zniknął żeński wokal - cały materiał śpiewa tym razem Mike Moss. Więcej jest za to na Leaving Eden rockowych, gitarowych partii. Nie brakuje subtelnych partii skrzypiec (jak chociażby ta w The Immaculate Misconception). Obecny jest także wspólny mianownik wszystkich krążków Antimatter: smutek. Zarówno w warstwie dźwiękowej jak i tekstowej. Cóż...Roger Waters powiedział kiedyś, że tylko to co smutne może być piękne. Choć nie w pełni bym się z tym zdaniem zgodził to nie da się ukryć, że tkwi w nim ziarno prawdy. Nowy krążek Antimatter to potwierdza.

Leaving Eden jest płytą bardzo spójną – zdecydowanie najlepiej broni się jako całość. Znajduje się jednak na niej kilka wyjątkowych perełek, wartych wyróżnienia.

Pierwsza z nich, to kompozycja numer 3: Ghosts. Z początku bardzo wyciszona, by w dalszej fazie poprzez zgrabną partię gitary, wraz ze słowami: „I’m peering through the holes / been digging through the dirt / trying to save the small yesterdays” nabrać więcej mocy i nagle – tak po prostu - urwać się.

Tuż, po Ghost, następuje w mojej opinii najlepszy utwór na płycie: The Freak Show. Znów mieszanka nieśpiesznych dźwięków z nutami pełnymi pasji. Do tego przeszywająca gitarowa partia i wokal Mossa, który odpowiada mi jak rzadko który. Nie można także zapomnieć o utworze tytułowym. Słabe punkty krążka Leaving Eden? Nie stwierdzono.

Zwolennicy melancholijnej, tzw. „klimatycznej” muzyki mogą po najnowsze dzieło Antimatter sięgać bez zastanowienia. Bardzo dobrze „poukładany”, wypełniony emocjonalną i szczerą muzyką krążek.
Szczerze polecam!