ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Indian Summer ─ Indian Summer w serwisie ArtRock.pl

Indian Summer — Indian Summer

 
wydawnictwo: Neon Records 1971
 
1. God is The Dog / 2. Emotions of Men / 3. Glimpse / 4. Half Changed Again/ 5. Black Sunshine / 6. From The Film of The Same Name/ 7. Secrets Reflected / 8. Another Tree Will Grow/ 9. Long Ago (And Far Away)
 
Całkowity czas: 49:48
skład:
Bob Jackson – keyboards, lead vocal/ Colin Williams – guitar, vocal/ Paul Hooper – drums, percussion/ Malcolm Harker – bass guitar, vibes, vocal
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,24
Arcydzieło.
,88

Łącznie 125, ocena: Arcydzieło.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
22.09.2006
(Recenzent)

Indian Summer — Indian Summer

Piękna pogoda, dawno nie pamiętam, żebym jeszcze w drugiej połowie września łaził w krótkich portkach. No samo miodzio. Właśnie wróciłem z Czarnej (Bieszczady...!) z pikniku – pstrąg z grilla , kiełbaska pieczona nad ogniskiem, piwko, wino... Żyć nie umierać. Piękne, ciepłe babie lato.
Babie lato, a po ichniemu Indian Summer. Taka właśnie pogoda i ta pora roku zainspirowała mnie do wspomnienia o tym zespole i tej jego jedynej płycie. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych była cała masa zespołów, zwanych potem „lost groups” (ja je nazywam „one record wonder” – czyli jedna płyta i po zawodach). Niestety, Indian Summer też do nich należy.
Pewnego dnia Jim Simpson musiał dokonać cholernie trudnego wyboru – miał podpisać z jedną z dwóch, młodych kapel rockowych kontrakt. Ta misja była niewykonalna. Z którą by umowy nie podpisał, to by dał ciała. Nie ma się co dziwić – do wyboru miał Black Sabbath i Indian Summer. Podpisał, wiadomo z kim. Ale ci drudzy nie zostali jednak na lodzie. Parę miesięcy później podpisali umowę z Neon Records – sublabelem RCA. Nagrali jedną płytę, która nie zdobyła większego rozgłosu, potem zaczęły się rotacje składu, a potem wszystko się skończyło... historia smutna i banalnie prozaiczna.

Na samym początku lat dziewięćdziesiątych zaczęły pojawiać się kompakty w białych pudełkach, z charakterystycznym logo – kogutkiem. Repertoire Records. Dość szybko wśród maniaków tradycyjnego , rockowego grania, ta firma zyskała status wręcz kultowy. Po prostu zaczęli wygrzebywać z rockowego niebytu płyty zupełnie zapomnianych , wartościowych zespołów, które nie miały tyle szczęścia, żeby się dać poznać szerszej publiczności. High Tide, String Driven Things, Andromeda, Beggars Opera – to zaczęli być wykonawcy, których płyty w pewnych maniackich kręgach były „must have”. Indian Summer znalazł się dość szybko w samym czubie listy tych wykonawców. Powody były. Jedyny album zespołu jest płytą wybitną i to nawet biorąc pod uwagę to, co wtedy działo się na brytyjskiej scenie rockowej. Kiedy zaczynałem grzebanie w rockowych wynalazkach z przełomu lat 60-tych i 70-tych, była to płyta , która przyszła do mnie w pierwszej paczce z Rajchu. Znałem co prawda tylko jeden utwór – „God is The Dog”, ale mój konsultant ds. takiej muzyki zdecydowanie kazał mi zakupić ten krążek. Co było robić – facet wiedział, co mówi. A gusty mieliśmy na tyle podobne, że istniało duże prawdopodobieństwo, ze nie wtopię tych 30 dojcz marek. Mimo wszystko nie byłem początkowo zachwycony. Na moje nieśmiałe stwierdzenie, że tak w ogóle to ta płyta mi się podoba średnio, mój osobisty konsultant popatrzył na mnie tak, jakbym powiedział, że uwielbiam Modern Talking. Nic się już nie odzywałem, tylko cierpliwie przerabiałem materiał dalej. Jeżeli on tak mówi, to widocznie tak jest, co ja tam głupi się znam . I miał rację – za dużo się na tej płycie dzieje, żeby ogarnąć to od razu. „God Is The Dog” jest utworem najbardziej przebojowym i prawie najdłuższym. Pozostałe nie tak szybko wpadają w ucho, ale mnogość błyskotliwych partii instrumentalnych (na przykład solówka gitarowa w „Glimpse”) zapewnia zajęcie na kilka przesłuchań. Nie jest zbyt łatwo jakoś bliżej scharakteryzować muzykę Indian Summer - zaliczany jest do zespołów progresywnych, ale w owych czasach nie było to zbyt precyzyjne określenie. Była grupa zespołów brytyjskich, rockowych, wywodzących się z białego bluesa i rhythm’n’bluesa, grających niekiedy dość zaawansowane czasowo i formalnie utwory – Blind Faith, Traffic, Spooky Tooth (szczególnie z „Ceremony”). Muzyka Indian Summer miała podobne założenia i klimat, natomiast o jakichś podobieństwach...? Nie sądzę, można byłoby znaleźć ewentualnie trochę „santanizmów” (choćby w „Half Changed Again”) , w ilościach słyszalnych, ale nieznaczących.

Świetna płyta. Rekomendacja – „must have” obowiązuje dalej.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.