ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Malpractice ─ Deviation from The Flow w serwisie ArtRock.pl

Malpractice — Deviation from The Flow

 
wydawnictwo: Spinefarm Records 2005
 
1. Assembly Line/ 2. Colours in Between/ 3. The Industry/ 4. The Long Run/ 5. Devided/ 6. Expedition/ 7. Circles in The Sand/ 8. Fragile Pages
 
Całkowity czas: 50:01
skład:
Joonas Koto – guitar/ Jonas Maki – bass/ Toni Paananen – drums/ Mika Uronen – vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,0

Łącznie 10, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 3 Album słaby, nie broni się jako całość.
22.08.2006
(Gość)

Malpractice — Deviation from The Flow

Finlandia okazuje się być krajem, który produkuje zaskakującą, jak na swoją niewielką populację, liczbę znanych i czasem nawet zasłużonych muzyków. Tam też leżą korzenie prog-rockowego kwartetu Malpractice. Chłopaki zaczęli ponad 10 lat temu jako zespół thrash-metalowy, lecz szybko odkryli, że wolą bardziej melodyczne kawałki. W międzyczasie podszlifowali warsztat, przeszli kilka zmian w składzie, i zostali zauważeni przez Spinefarm records. Owocem tej znajomości jest album Deviation From The Flow.

Pomimo nazwy, nie widać w nim odchodzenia od nurtu. O ile trudno zarzucić cokolwiek umiejętnościom instrumentalnym, to wokal i aranżacja nie są najlepszymi punktami albumu. Produkcja nie zawiodła, dźwięk jest dobry, ale przez to tym bardziej słychać, że wszystkie utwory trzymają się jednego szablonu. Kanonu. Zespół idzie tą samą ścieżką co legendarny już Teatrzyk Snów - i rzadko z niej schodzi.

Otwierający album "Assembly Line" nie bawi się w powolne intro i nakręcanie atmosfery. Od razu uderza po głowie thrashowym riffem, po którym wchodzi na krótko jedynie poprawny zaśpiew. I tak na przemian do mostka gdzie riff przechodzi w bardziej cięty, po to by zluzować w refrenie. Dominujący motyw jest na tyle uniwersalny, aby wykorzystać go w każdym miejscu utworu, co można uznać za plus. Środkowa wstawka dość standardowa, choć nie bez pewnych smaczków. Dalej jednakże nic nowego, do końca utworu ciągnie nas na jedno kopyto. W "Colours In Between" intrygujący jest łamiący się rytm w intro, który niestety szybko przepada pod lekko wyjącym wokalem z nieciekawym chórkiem podpowiadającym wokaliście co ma śpiewać. W środku utworu ponownie łamiące palce szarpanie drutów i mało inspirująca partia na dwie gitary grające to samo, tylko dwie struny niżej. Po niej uderzenie i przejście prawie w klimaty powermetalowe. Pachnie też Petruccim - co znowu przypomina nam o nieustającej fascynacji mistrzami z Nowego Jorku. Następnie według sprawdzonej formuły z pierwszego utworu jedziemy szybko aż do zamknięcia.

Trzeci utwór, "The Industry" daje po uszach głębokim i głośnym basem, który niestety nie eksploruje zbyt mocno dostępnej mu skali. Potem jedyny ciekawy refren na albumie, i jedyny który łatwo wpada w pamięć. Jest to słaby punkt w albumie - prawie żaden utwór nie zapada w szarą tkankę na dłużej. Na zapchanie oferuje nam też kolejny wyjący fragment wokalny i krótkie, sprawnie nakręcające w kolejny refrenik solo. Na szczęście kończą szybko potem, nie nudząc za mocno. Dalej mamy coś co brzmi za bardzo jak poprzednie utwory, jak gdyby skończyła się już kreatywność. Przyjęty format wokalu zaczyna już męczyć, i muzyka wchodząc jednym uchem, wychodzi drugim - żeby zapamiętać, trzeba zatkać z jednej strony. "The Long Run" niczym nie zaskakuje, wiemy dokładnie czego się po nim spodziewać, może poza lekkostrawnym plumkaniem na końcu, szybko przechodzącym w "Divided". Tu otwarcie zdecydowanie lepsze, gładko płynące i soczyste, uciekające potem w fachowe rytmiczne szarpanie. Najprzyjemniejsze intro na całym albumie, jednak w dalszej części trzyma się jej tylko napisane w tym samym duchu solo. Reszta, niestety, jak wyżej.

"Expedition" zmienia nieco formułę wprowadzając na początku dialog wokalny. Potem jednak tylko więcej tego samego, do tego stopnia że można się zgubić który to utwór na albumie. "Circles in the Sand" nakręca tempo ciekawymi zagraniami, których wcześniej na albumie nie było, znowu idąc w ślady Petrucciego. Zespół musiał zmęczyć się swoimi dziełami wokalnymi, gdyż tu solo jest najdłuższe i najlepsze, daleko mu jednak długością do chociażby Judaszowego Painkillera, gdzie miało długość porównywalną do utworów innych zespołów. Zamykające "Fragile Pages" rozpoczyna się lekkostrawnie, podobnie jak zamknięcie czwartego tracku. W środku żywe i rzeczowe granie, i kolejna melodia którą będziemy pamiętać, że to z tego albumu. Tekst również intrygujący. Utwór jest równie dobry, a może nawet lepszy niż pierwszy i trzeci track, i daje pozytywne wrażenia na zamknięcie albumu.

Podsumowując: zespołowi zabrakło oryginalności. Album można spokojnie polecić fanom Dream Theater i Fates Warning, ale poza tym nie jest motywacją do opróżnienia portfela. Chłopaki wydadzą jeszcze niejedno dzieło, a mają już za sobą profesjonalny, choć nie rzucający na kolana album.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.