Muszę przyznać, że ten album był dla mnie nie lada zagadką, z punktu widzenia redakcyjnego. Przyszedł w niepozornej kopercie, bez nadruku na dysku, z naklejką "Ego Decimation File". Co oczywiście źle wklepałem do ID3, i wyszło mi "Ego Declamation File". Oba tytuły są nieprawidłowe, dopiero skorzystanie z zasobów globalnej bazy zarówno wiedzy jak i bzdur, Internetu, naprostowało zamieszanie.
Płyta jest reedycją wydanego w 1996 albumu o tym samym tytule. Dlaczego odgrzewać utwory sprzed 10 lat? Twórca argumentuje, że remiks miał na celu odświeżenie brzmienia, dostosowanie go do dzisiejszych standardów. Poprawie miało ulec brzmienie perkusji, zmniejszona została nieco rola pierwszej gitary. Całość kompozycji ma być mniej dominująca a bardziej ambientowa. Aby to zrealizować, na pierwszym utworze gitara akustyczna straciła struny metalowe na rzecz nylonowych; pozostałe zmiany nie są już ponownymi nagraniami a jedynie studyjnym tuningiem audio.
W liście wykonawców nie widzimy pozycji "wokal". Jest to zatem album stricte instrumentalny, co zmusza nas do rozpatrywania go nieco inaczej niż tych, które generują tantiemy również dla wokalistów. Od dzieł ściśle instrumentalnych wymagamy więc: precyzji i wirtuozerii w manewrowaniu palcami po strunach, nietrywialnych melodii oraz nieskrępowanej eksploracji dostępnych skal i barw dźwięku.
I tu album staje na wysokości zadania. "Forewarning", które, wprawdzie będąc utworem "pełnometrażowym", służy jednak za intro do albumu, wprowadzając już w odpowiednie tony, energie i nastroje. Dobrze nastawia nas na to co usłyszymy dalej. W "Vicious Uppercut" mamy płynącą melodię nałożoną na tęgi shredding, przerywaną co pewien czas budowaniem i burzeniem napięcia, w stylu filmowych soundtracków podczas dramatycznych momentów. Płynność jest doskonała, i czasem odnosimy wrażenie, że gitara zeszła minutę temu w solo, a to jednak dalej centralny motyw, tylko zagrany lewą ręką przez prawe ucho.
W "Stratus-Fear" ogólne tempo jest zdecydowanie mniej napięte i luźniejsze. Melodia generowana ze strun jakby krąży, odwiedzając co chwilę te same miejsca, jednak od czasu do czasu obiera inną trasę. W środku wybiera się jakby ku domowi, schodząc na spokojniejsze i łagodniejsze, jakby wspomnieniowe tony, po czym wraca do swojej regularnej trasy, a na koniec ucieka w nieznane. Kolejny "Julius Seizure" pachnie jazzowymi inspiracjami: składa się z kilku różnych rodzajów klocków: sekcji z fingeringiem basu, dzikiego tłuczenia z całym zespołem, gładkiego solo, paru spokojnych pasaży. Wszystko to, nieco chaotycznie, składa się na interesujące doświadczenie. Michael Harris zresztą komentuje, że zawsze chciał stworzyć fuzję metalu i jazzu, a ten utwór jest dobrą realizacją tej koncepcji.
Krótki "Pawn to King IV" definitywnie pachnie muzyką klasyczną, a ściślej barokową czy renesansową. Raczej mało głęboki, pełni przypuszczalnie rolę interludium, albo zabawy z koncepcją. Za to "Grandscape", choć zbudowane na prostym riffie, oferuje brzmienie trochę soundtrackowe. Ale raczej do thrillera psychologicznego czy kina drogi niż do filmu akcji.Dalej mamy "Hair on the G-String", którego tytuł jest zabawą z tytułem dzieła Bacha "Air on the G-String" (który był główną inspiracją do "A Whiter Shade of Pale"), choć same utwory nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego. Głowny motyw jest zagrany w skali lidyjskiej, ale niestety choć wiem co to oznacza, nijak nie dociera do mnie praktyczna wartość tej informacji. Nastrojowo zbliżony do "Stratus-Fear", ale tu właśnie znajdziemy najbardziej nietypowe i dzikie rozejścia się i powroty na całym albumie.
"Freudian Trip" z kolei poczyna sobie luźno z gatunkiem zwanym "funk". Swobodna, lekka konstrukcja nie skupiona na typowych elementach metalowych, szczególnie w rytmice (perkusja zupełnie nie-rockowa). Funkowa melodia najpierw szarpana, potem powtórzona w formie solo jest bardzo ciekawym rozwiązaniem. "Brainwarp" za to to metal pełną gębą, cięższy nawet od ostrego "Vicious Uppercut". Tu osią utworu jest raczej przesterowana gitara, w środku utworu prowadząca dialog z szaloną solówką, która ją jakby przedrzeźnia. Potem te szalone solo ma okazję wyśpiewać swoje własne zdanie. Na koniec "Terminus Epic", który o ile jest stonowany i spokojny, to w środku zawiera drugie dno, drugą duszę, drugą piosenkę która wyraża zupełnie co innego.
Podsumujmy: album dobry, i odważnie dodający nowe smaki do zupy zwanej metalem. Wirtuozerski skład. Sprawne ręce na instrumentach. Czego więcej chcieć? Czasem jednak brakuje tego elementu który porywa słuchacza, przykuwa go do ściany a potem aplikuje uzależniającą dawkę wrażeń muzycznych.
Ocena: 6 gwiazdek - Niezła płyta, można posłuchać. Z powodzeniem polecam wszystkim miłośnikom ściśle instrumentalnych eskapad.