Znajomy uparcie wmawiał mi, że w jego odtwarzaczu wylądowało arcydzieło. Postanowiłem więc sprawdzić na własnych uszach, czy rzeczywiście „For The Love Of Art. And The Making Part 1-43” Beyond Twilight to taki rarytas. Mam nauczkę, żeby nie słuchać znajomych...

Jak na wielkie dzieło, to krążek zdobi marna okładka. To samo tyczy się tekstów. Natomiast zawartość muzyczna, to eklektyczny heavy/power metal o progresywnych fundamentach, wsparty glosami aż dwóch wokalistów (obydwaj w świetnej formie). Cały album to wielka konceptualna suita skomponowana przez Finna Zierlera. Zalał ją obficie symfonicznym sosem i posiekał na 43 części, aby każda żyła własnym życiem i również puszczane nie we właściwej kolejności układały się w suitę (nie całkiem się to udało). Do jej nagrania użyto aż 500 śladów i przypomina to rockową operę. Charakteryzuje ją niesamowity rozmach, patetyczność i epickość. Odnajdziemy w niej też fascynacje Judas Priest, Bling Guardian, Iron Maiden, thrashowe zapędy, nie zabraknie skojarzeń z muzyką filmową i klasyczną. Nie da się ukryć, że tyle składników w jednej zupie robi wrażenie. Lecz Finnowi wyszła ona nieco za gęsta. Może i pływa w niej kilka smacznych kąsków, ale trzeba się sporo napocić, by je wyłowić...

Pośród przepychu i blichtru zapomniał Finn, że dobra melodia to podstawa. Materiał robi wrażenie chaotycznego i nie wiadomo na czym się skupić. Mocno to wszystko zagmatwane, łatwo stracić orientację w tylu utworach, z których większość nie trwa nawet minuty. Również natłok pomysłów i motywów może przyprawić o zawrót głowy. A gdyby obedrzeć „For The Love Of Art And The Making Part 1-43” z symfonicznego lakieru, to otrzymalibyśmy coś przeciętnego, bo sam heavy metal Finna to nic wielkiego. Polecam go tylko fanatykom Beyond Twilight, gdyż jeśli ktoś ceni sobie w muzyce klarowność, to niech oszczędzi sobie zawodu, bo takiego bałaganu w metalu dawno nie było.