1. Reach/ 2. Fire Makes Steel/ 3. Neverthless/ 4. Seconds Away/ 5. One More Chance/ 6. Gimme The Word/ 7. The Rhythm of Your Heart/ 8. I Don’t/ 9. Half of My Heart/ 10. Talkin’ ‘Bout Love/ 11. Don’t Give up/ 12. Home
Całkowity czas: 53:58
skład:
Frankie Sullivan – guitar, vocals/
Jimi Jamison – lead vocals/
Chris Grove – keyboards/
Barry Dunway – bass/
Marc Droubay – drums
Co maja wspólnego ze sobą Rocky Balboa i Dariusz „Tygrys” Michalczewski. Oprócz tego, że obaj byli dobrymi bokserami, to w pewnym momencie swojej kariery walczyli do tej samej muzyki. „Eye of The Tiger” Survivora towarzyszył Michalczewskiemu kiedy wchodził na ring i był na ścieżce dźwiękowej filmu „Rocky III”.
Ciekawe co powoduje ludźmi, że po siedemnastu latach przerwy mają ochotę jeszcze raz coś zaczynać działalność pod starym szyldem? Pewnie dwie rzeczy – pieniądze i sentyment. Chociaż nie zawsze w takiej kolejności. Inna sprawa , że ostatnio jest coraz większe zapotrzebowanie na taka muzykę. Pokolenie ówczesnych nastolatków jest już dobrze po trzydziestce, a może nawet lekko po czterdziestce. Dzieci powoli dorastają, czasu nieco więcej, kasy jakby też. I wtedy człowiek zaczyna wspominać swoją młodość. Muzykę z niej również. Tak się kształtuje popyt. Toto , Journey, Styx mają się bardzo dobrze. Koncertują , nagrywają nowe płyty, nawet bardzo dobre (Toto!!). Survivor też nie od macochy, swego czasu kilka duzych hitów miał. Skrzyknęli się na nowo i pod koniec ubiegłego roku nagrali, a w kwietniu tego roku wydali,swoją nową płytę zatytułowaną „Reach”.
Rzemiosło. Solidne rzemiosło. Zaczyna się ta płyta jednak niezbyt zachęcająco. Tytułowy „Reach” jest dość głośny i dość chaotyczny. Na szczęście to tylko niewielki falstart, bo już „Fire Makes Steel” prezentuje się o wiele lepiej. A kolejny „Nevertheless” byrdsowsko-springsteenowski, śpiewany przez Sullivana, to byłby swego czasu duży hicior. Dużą zaletą tej płyty jest to, ze nie jest robiona na jedno kopyto, każdy utwór jest inny, inaczej zaaranżowany. Bardzo dobrze, nie robi się z tej muzyki taki jednorodny glut . Momentami ocierają się (ale tylko ocierają!) o łagodniejszy metal spod znaku Whitesnake (z płyt „Whitesnake ‘87” i „Slip of The Tongue”), w „I Don’t” gitary elektryczne ustępują miejsca akustycznym i to jest najlepszy utwórz z "Reach". Wadą tej płyty są ballady – jest ich aż cztery. W tym trzy takie, która kompletnie nic nie wnoszą. Są bo są , nie bolą. Ale nic by się nie stało, gdyby ich nie było. Na szczęście trafiła się jedna dobra , na sam koniec - „Home” .
To nie jest płyta , ani nie jest to muzyka, która by przekonała do siebie kogokolwiek, oprócz tego, kto to zna i lubi . Mnie się podoba.