Na łamach Caladan’u zazwyczaj nie recenzuje się albumów kompilacyjnych, czy też jak kto woli ‘The Best Of’ów’. Dlaczego? Odpowiedzi są dwie – po pierwsze, zespoły tak zwanego małego kalibru, których to poczynania ocenia się tu najczęściej nie dysponują odpowiednimi funduszami aby taką płytę wydać (to oczywiście łączy się też z ‘nie komercyjnością’ ambitnej muzyki). Po drugie, znalezienie utworów które pasowałyby do formuły ‘składanki najlepszych hitów’ może być bardziej żmudne od szukania przysłowiowej igły w stogu siana. Do tego wszystkiego na pewno doszłyby oskarżenia fanów o ‘sprzedawanie się’ zespołu, a także głosy o niespójności takiego albumu...
Przypadek kompilacji, którą chcę zrecenzować jest zupełnie inny... Zespół Magic Mushroom Band wywodzi się z tak zwanego ‘psychodelicznego podziemia lat ‘80’ – czyli z dosyć wąskiej grupy zespołów chcących swoją oryginalną muzyką, kontynuować tradycje takich ‘gwiazd’ jak Pink Floyd (z wczesnego okresu), Hawkwind czy Gong. Z tego wąskiego grona na dłuższą metę zabłysnąć udało się tylko zespołowi Ozric Tentacles. A co z resztą??? Reszta albo została dawno zapomniana, albo nigdy nie miała możliwości nagrania swojego materiału, albo – jak właśnie w przypadku The Magic Mushroom Band – wszystkie płyty, wydane w bardzo limitowanych nakładach maja od lat status ‘out of print’.
Uważni czytelnicy recenzji, na pewno pamiętają ( :) ), że Magiczne Grzyby zostały wspomniane przy omawianiu dwóch płyt Astralasii. A zostały wspomniane z bardzo prostego powodu – Magiczne Grzyby to nic innego jak pre-Astralasia grająca ‘bardziej’ rockowy materiał. Od 1980 do 1994 grzybki nagrały 8 płyt, których oczywiście nie znajdziemy już w żadnym sklepie :(. Na szczęście, ktoś mądry z wytwórni Kleopatra przypomniał sobie w ‘97 roku o tym magicznym zespole i tak kompilacja The Spaced Collection zawiera ponoć najciekawsze utwory z ostatnich pięciu albumów Magic Mushroom Band.Zakończmy jednak ten pseudo-historyczny bełkot i przejdźmy do muzyki, i to do naprawdę pięknej muzyki... Już na samym początku krótkie intro wprowadza nas w stan lekkiego odurzenia... Niestety stan z którego będziemy co i rusz odrywani aby znów do niego wracać, a to za sprawą zastosowania przez kompilatorów tak zwanego ‘makowca’. Utwory o bardziej narkotycznym charakterze są przekładane z Bitelsowsko-Hawkwindowskimi akcentami, w postaci wręcz popowych pioseneczek takich jak My Hat, Look Into The Future, czy It Just Takes Time. Te popowe odskocznie udało się jednak pod koniec połączyć z bardziej ambitnym materiałem na szalonej improwizacji gitarowej Halcyon Daze na temat Tomorow Never Knows Beatelsów. Wróćmy jednak do, jak mi się wydaje, ciekawszej części tego albumu, części na której to kosmiczne patenty hippisów końca lat ’60 spotykają się z przesłodzonymi brzmieniami lat ’80.
Wyobraźmy sobie – delikatne plamy klawiszowe, transowe basy, głębokie brzmienie perkusji, i niesamowite wszechobecne hillage’owskie solówki Garego Moonboot’a podlane lekko orientalnym sosem – taki jest właśnie utwór Turban Paranoia... Następnie przemierzamy przez bardzo ambientową Astralasie, gdzie z kolei solówkami na flecie i saksofonie raczy nas sam David Jackson z Van Der Graaf Generator, po krótkiej przerwie w postaci dwóch pioseneczek przepływamy w chyba najbardziej niesamowity utwór - Magic Eye – określenie ‘narkotyczny niczym barszczyk z grzybkami i LSD zamiast przypraw’ to w tym przypadku za mało :)... Niebiańsko pięknie robi się w Hubbly Bubbly gdzie mimo dominującej gitary i niesamowitego swingowego rytmu, bardzo ważną role odgrywają klawisze tworząc cos na wzór rozlanego mellotronu, jak w najlepszych czasach art-rocka. Z kolei w Squatter In The House najbardziej narkotyczną partie odgrywają ‘orgazmiczne’ jęki Kim Oz (!), w Aravinda natomiast pałeczkę przejmuje rytm. W każdym z tych utworów mamy do czynienia z fuzją rocka psychodelicznego z art-rockowym pięknem i ambientową atmosferą – z graniem o którym w latach ’80 nie było nawet mowy.
Po wielokrotnym przesłuchaniu płyty The Spaced Collection odnoszę wrażenie że twórcy tej kompilacji powinni zdecydować się w jakiej stylistyce przedstawić Magiczne Grzyby – czy w popowej czy też w bardziej ambitnej i psychodelicznej, a już najlepiej byłoby gdyby album zawierał dwie płyty. Pomijając ten raczej nie muzyczny mankament jakim jest spójność kompilacji, wydaję mi się, że gdyby tylko Magicznym Grzybom udało zyskać się większy rozgłos, byli by po dziś dzień uważani za jeden z ciekawszych zespołów lat ’80, a to głównie za sprawą niesamowitej oryginalności i podejścia, jak na owe czasy, do muzyki. Jednak kiedy z pewnej perspektywy patrzy się na tą małą cząstkę twórczości grupy, wydawać się może ze był to tylko zespół kontynuujący tradycje rocka psychodelicznego. Pod tym względem skład grzybów ewaluował dopiero pod nazwą Astralasia, gdzie po raz pierwszy udało się połączyć art-rock i techno... Czy eksperymenty The Mushroom Band traktować jako poletko doświadczalne przed powstaniem Astralasii, czy tez twórczość zespołu traktować jako odmienny space-rockowy projekt muzyków – to zależy tylko od słuchacza...A ja kompilacji The Spaced Collection stawiam piątkę...
P.s. Krotką notkę z biografią zespołu napisał do wkładki zasłużony szef, chyba najbardziej kosmicznego sklepu muzycznego Delerium – Richard Allen