Płyta przeznaczona dla słuchaczy po trzydziestym roku życia, albo tych młodszych ze spaczonym gustem, którzy nie uważają współczesnych produkcji prog-rockowych za ósmy cud świata(bo znają rzeczy starsze i wiele lepsze) i nie maja zamiaru stawiać pomników przeciętnym grajkom.

Z materiałów promocyjnych:
„Wpływ na powstanie muzyki z tego albumu miała twórczość takich brytyjskich zespołów jak King Crimson, ELP, Greenslade itp, a także można usłyszeć echa muzyki Kansas i wczesnego Styxu”(ja bym jeszcze o Sadze wspomniał...)

Wystarczyłoby teraz dać ósemkę i tyle. Nic więcej nie trzeba. Ci bardziej zorientowani i tak już wiedzą o co chodzi. Reszta... co tam reszta.
Jednak wypadałoby napisać więcej, bo Naczelny będzie się burzył, że niepoważnie traktuję robotę. No dobra – będzie więcej. Zespół angielski, ale momentami gra trochę po „amerykańsku”, dość nisko się wpływy AOR kłaniają, przynajmniej w trzech pierwszych utworach. Chociaż „Believe Me Now” najbardziej przypomina Mike And The Mechanics. Dużo klawiszy, ładne gitary, nieco zachrypnięty głos głównego wokalisty Andy Wellsa i nieco podobny do Johna Leesa głos gitarzysty Tony Drake’a (główny wokal w „Reborn”, faktycznie takim barclayowskim numerze). Jeszcze jest przepiękna instrumentalna ballada „Song of The Albatross”, mogąca klimatem kojarzyć się z co bardziej nastrojowymi utworami Pata Metheny.

Obecnie zespół kończy nagrywanie swojej drugiej płyty. Którą ma wydać Transubstans. Dlaczego mnie to nie dziwi?