ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Polyphonic Spree, The ─ Together We`re Heavy w serwisie ArtRock.pl

Polyphonic Spree, The — Together We`re Heavy

 
wydawnictwo: Hollywood Records 2004
 
1. Section 11 (A Long Day Continued
We Sound Amazed)
2. Section 12 (Hold Me Now)
3. Section 13 (Diamonds
Mild Devotion to Majesty)
4. Section 14 (Two Thousand Places)
5. Section 15 (Ensure Your Reservation)
6. Section 16 (One Man Show)
7. Section 17 (Suitcase Calling)
8. Section 18 (Everything Starts at The Seam)
9. Section 19 (When The Fool Becames A King)
10. Section 20 (Together We’re Heavy)
 
Całkowity czas: 58:10
skład:
Tim DeLaughter - boss
Mark Pirro, Brian Wakeland
and 10-24 other persons
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,3

Łącznie 10, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
10.05.2006
(Recenzent)

Polyphonic Spree, The — Together We`re Heavy


Marilyn Manson nie cierpi ich za chorobliwy optymizm i radość życia, moja dziewczyna też ich nie cierpi – za co? Za niski, jej zdaniem, poziom artystyczny. Dlatego nie mogę tego słuchać tak często, jakbym chciał. The Polyphonic Spree, obok Jaga Jazzist i Divine Comedy, było jednym z moich trzech najprzyjemniejszych odkryć muzycznych ubiegłego roku. Jak rzadko kiedy nazwa pasuje do twórczości – można to przetłumaczyć jako polifoniczna radocha. Na pewno radocha, bo kiedy tylko ich słucham, to micha mi się cieszy okrutnie.

No i co z tego, że pop? Daj dobry Boże takiego popu więcej, to radia da się słuchać. Ale to nie jest zwykły pop. The Polyphonic Spree to formacja nieco odleciana i funkcjonująca na lekko wariackich papierach – bo proszę sobie wyobrazić na scenie kilkanaście osób ubranych w kolorowe habity – duży tłok, żeby nie powiedzieć chaos i zamieszanie. Nie, nie powiedzieć. Mam ich bootleg z koncertu ze stycznia ubiegłego roku (nota bene klub nazywał się Warszawa) i wszystko jest ładnie uporządkowane i zagrane. Co może być pewna niespodzianką, bo ta muzyka wcale nie jest łatwa do zagrania na żywo, choćby aranżacje. – sekcja dęta, smyczki, flety, harfa, spore chórki – no jest tego trochę. Dlatego ten tłum na scenie nie jest ekstrawagancją, tylko zwykłą koniecznością.

Jest to druga płyta zespołu . Poprzednia „The Beginning Stage of...” była bardziej piosenkowa, ale na sam koniec znalazł się utwór „A Long Day” jakby żywcem wyjęty z jakiejś wspólnego dzieła Frippa z Eno – minimalizm muzyczny, kilka elektronicznych dźwięków i trwało to ponad 30 minut. Kolorowe habity, pogoda ducha i optymizm, oraz unoszący się duch flower-power. Muzyka również nawiązuje do tych czasów – Mamas And Papas, The Move, późne The Beatles – czyli taki psychodelizujący pop, charakterystyczny dla tamtego okresu. Wyróżnia ta muzyka niesamowitą wręcz melodyjnością, a za tym idą doskonałe orkiestrowe aranżacje, ewidentnie wzorowane na beatlesowskich z np. „All You Need Is Love”, „Hello, Goodbye”, tylko, ze zastosowane szerzej i z większym rozmachem, tak jakby Bitle nagrali całą płytę z utworami w rodzaju „Hey Jude” albo właśnie „All You Need Is Love”. Nie jest to jednak proste (?) klecenie melodii i doczepianie do nich orkiestry. Melodii tu bardzo dużo, ale żeby tak coś na singla wybrać, to już trochę gorzej. Tim DeLaughter i jego współpracownicy nie ograniczają się do tworzenia trzyminutowych kawałków – Suitcase Calling” ma ponad siedem minut, a „When The Fool Becames A King” to już regularna minisuita trwająca ponad 10 minut – taka jak powinien taki utwór być – wielowątkowa, rozbudowana z kilkoma kulminacjami, zaaranżowana z symfonicznym rozmachem (no ale to można powiedzieć o każdym utworze z tej płyty).

A tytułowym utworem , który kończy płytę poszczułem Agnieszkę. Nic nie mówiąc , z niewinną minką puściłem go i kazałem zgadywać, co to jest. Nie potrafiła tego zbytnio dopasować, ale spodobało się jej. Zdziwiła się, jak się dowiedziała co to jest. Za to jawna prowokację „odwdzięczyła” mi się w ten sam sposób parę dni później Sylvianem.


 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.