Cave. Tarnowski zespół, który debiutował w połowie lat 90 płytą "Cave" i błyskawicznie zniknął z rynku. Płyta jest tak unikalna, że z trudem zlokalizowałem w sieci jakąkolwiek wersję okładki, dlatego jakość budzi niestety grozę, ale musimy z tym żyć.
To był dziwny zespół. W pewnym sensie odważny, grali ambitny progressive pop w latach, gdy największe tryumfy święciły potworki maści Hey czy, za przeproszeniem, Illusion i inne Kaziki Na Żywo. W pewnym sensie pechowy, bo z uwagi na boom na granie a'la Seattle byli skazani na porażkę. Wysublimowane dźwięki nie były w modzie, stąd płyta ukazała się i przepadła. Szkoda wielka, bo gdyby debiut Cave ukazał się rok - dwa lata później, byliby jednym z ciekawszych przedstawicieli polskiej sceny progresywnej. A tak są unikatem, białym krukiem na rynku. Zawsze to jakaś pociecha, choć, umówmy się, mizerna.
Nietypowe były też inspiracje tarnowian. Nie Genesis, Camel, ale komercyjna odmiana progressive z lat 80. Głównie... Rush. Brzmienia płyt, powiedzmy, "Signals" czy "Power Windows". Może jeszcze trochę Yesów z okresu "cyferek". I The Police. Wszystko przemieszane razem i wyszło naprawdę ciekawe danie, na pewno mocno nietypowe, jak na polskie warunki. A i na świecie mało zespołów z kręgu szeroko pojętego progrocka grało w taki sposób. No i to był kwartet złożony z dobrych instrumentalistów. Bo jednak zagrać "Roxanne" i nie polec przy tym to sztuka ciężka. A Cave zagrali to na debiucie i to tak, że wstydzić się nie musieli. Może nie jakoś specjalnie odkrywczo, dość zachowawczo, ale mimo wszystko bardzo fajnie im to wyszło. Jakiś indywidualny szlif temu arcydziełu nadali.
Zespół - meteor. Pojawił się i zniknął. Został ten jeden jedyny album. Został nieduży radiowy przebój w postaci faktycznie ładnego "Taylor's Dummy Young Girl" i inny w postaci "Schowam Się". Zabrakło promocji, chęci wypromowania. Zabrakło zwykłego szczęścia, nie trafili w swój czas. Ale wciąż są, w środowiskach progfanów cieszą się cichym kultem. Ich płyta, gdy trafia w ręce kogoś nieobeznanego z ich muzyką, zawsze budzi radość. To miłe. Bo niby mała rzecz, a cieszy. Jak mądrze mawiali starożytni : non omnis moriar. Cave udało się przetrwać, gdzieś na dnie serc i umysłów. Fajnie, że chociaż tyle. A może - że aż tyle. Że są ludzie, którzy wciąż pamiętają.