Tarkus stwierdził, że jest to bardzo dobra płyta Uriah Heep , której nigdy Juraje nie nagrali. A w tym czasie powinni, zamiast raczyć nas gniotami typu „High’n’Mighty” czy obszerne fragmenty „Return to Fantasy”. No i zgadza się, bo faktycznie płyta jest bardzo dobra. I nie da się ukryć, że dla Rag i Ryggen Uriah Heep było bardzo ważną inspiracją.

Nazwa zespołu jest bardzo oryginalna i w bardzo wolnym tłumaczeniu znaczy „Zespół z jajami”. Ten sekstet powstał w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych , nagrał jedną płytę i w roku 1976 zakończył działalność. Reedycja jedynej ich jedynego albumu ukazała się pod koniec ubiegłego roku nakładem specjalizującej się ostatnio w takich wydawnictwach oddziału Record Heaven, czyli naszego ulubionego składu z rockową starzyzną :) – Transubstans Records. Kompaktowe wydanie zawiera również dodatkowo trzy koncertowe nagrania z lat 1975-76. Są one dość podłej jakości technicznej. Nie mniej jak się w nie bardziej wsłuchać, to można się przekonać , że muzycznie to nie można im absolutnie nic zarzucić. Rag I Ryggen, jak każda uczciwa rockowa kapela z tego okresu, dopiero na scenie pokazywała co na prawdę jest warta. W gruncie rzeczy nie mieli innego wyjścia. W tym okresie dla zespołów na dorobku jedyną możliwością zaistnienia były koncerty. Grało się ile można i gdzie można. Przykład Marillion, które na początku swojej kariery grało od jarmarków po szpitale dla chorych psychicznie jest też znamienny . Ale te kilkaset (czasem) koncertów rocznie przynosiło efekty – luz, spokój, swoboda, rozmach, moc.

Rag I Ryggen to był bardzo porządny zespół. Rasowy hard-rock, jaki grał był na bardzo wysokim poziomie, nawet biorąc pod uwagę kapele anglosaskie i niemieckie. Poza tym, tak do końca nie była to szwedzka kopia Jurajki. Nie naśladowali ślepo swoich idoli. To jest raczej trzymanie się stylu, który wcześniej jako jeden z pierwszych zespołów Uriah Heep stworzyło. Poza tym w RIR grało tam dwóch gitarzystów (i momentami to przypomina Wishbone Ash), a klawiszowiec oprócz syntezatorów i organow grał na flecie(i Jethro Tull też można się doszukać). Jak każda uczciwa kapela hard-rockowa Rag I Ryggen również mieli zapędy do klasyki i nieco bardziej progresywnych form - na przykład „Sanningsserum” i „Spangaforsens Brus”, który sprawia wrażenie transkrypcji jakiegoś tańca z dawnej epoki .

Fajna kapela, fajna płyta. Powinna zainteresować każdego specjalistę od rockowych wykopalisk.

Ale i tak wolę November.