ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Finisterre ─ La Meccanica Naturale w serwisie ArtRock.pl

Finisterre — La Meccanica Naturale

 
wydawnictwo: Immaginifica 2004
 
1. La Perfezzione
2. La Mia Identita
3. Il Volo
4. La Maleducazione
5. Ode Al Mare
6. Rifrazioni
7. Lo Specchio
9. La Reconstruzzione del Futuro
10. La Fine
11. Incip
 
skład:
Stefano Marelli - guitars, noise, lead vocals; Boriss Valle - piano, electric piano, keyboards, noises; Agostino Macor - mellotron, organ, analog keyboards, accordion, noises; Fabio Zuffanti - bass, bass pedals, noises, choirs; Marco Cavani - drums, percussion, noises, lead vocals on "Lo Specchio", choirs;

Guests:
Franz Di Cioccio - drums on "Ode Al Mare"; Fausto Sidri - percussions on "La perfezzione" and "La Reconstruzzione del Futuro"; Luca Guercio - flugelhorn on "Rifrazioni"; Carlo Carnevali - recicative voice on "Rifrazione"
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,10

Łącznie 14, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
25.10.2005
(Recenzent)

Finisterre — La Meccanica Naturale

Ajajaj, mamma mia!
Żeby mnie obcy ludzie informowali , ze wyszła nowa płyta Finisterre. Ale poruta...
No co, od dobrych paru lat nic nowego nie wydali, nie licząc przepudełkowanego koncertu z Prog Day 1997. Strona zespołu była do niedawna równie żywotna jak grobowiec rodzinny. Prawdę mówiąc, to już na nich kreskę postawiłem - bo co to - najpierw płyty praktycznie rok w rok, a potem przez pięć lata głucha cisza.
R.I.P.

Do najnowszego dzieła tych progresywnych italianich podszedłem jednak z pewną dozą nieufności. Poprzednia płyta "In Ogni Luogo" to jedna z moich najulubieńszych płyt art rockowych ostatniego dziesięciolecia. I nie ma przebacz. A z zasady nie ma co liczyć na kolejny rekord świata bity na następnych zawodach, przynajmniej w tej konkurencji. Siłą rzeczy wiedziałem, że będę ją porównywał z poprzednią. Pierwsze słuchanie wypadło sympatycznie, ale bez większych wzruszeń, na szczęście tych nieprzyjemnych też. Bardzo fajna muzyka, mocno osadzona w tradycji włoskiego rocka progresywnego z pierwszej połowy lat 70-tych. Starannie zaaranżowana i wyprodukowana. I tyle. Jak dla mnie trochę mało. Nagranie czegoś takiego jak "In ogni..." do czegoś więcej zobowiązuje.
Spokojnie. Bez nerwów.

Z muzyką Finisterre to jest trochę tak, jak z dobrym wytrawnym winkiem. Pierwszy łyk (ewentualnie kieliszek, lub flaszka, w zależności jakie kto ma potrzeby) to na przepłukanie kubków smakowych. Dopiero po chwili, zaczynamy jak to się mówi "podłapywać smaka".

Z "Ogni..." też było tak , że po pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem - Fajne, takie włoskie Porcupine Tree. Teraz się zastanawiam, kto by się bardziej obraził na takie porównanie J. A później odbiło mi na jej punkcie .

Spokojnie zatem przeszedłem do kolejnego odsłuchania, tym razem w autobusie. W piątek po południu, po robocie, pełny spokój, luz. Słuchawki na uszach. Dobrze jest. Na początek dosyć tradycyjnie , nisko kłania się PFM, bez większych zaskoczeń. Ale przejście w "La Perfezzione", od spokojnej ballady do rockowo-progresywnej epiki - klasowe. Solo gitarowe w "Il Volo" też z takich , które się długo pamięta. Dopiero koło czwartego zaczyna się dziać, co w wydaniu Finisterre bardzo mi przypadło do gustu, czyli jak zespół progresywny gra niezbyt progresywnie. Momentami trochę jak fragmenty z Plagi Latarników VDGG, tylko w wersji bardziej soft. Piąty utwór zaczyna się jak "Parents" Budgie, pod koniec słychać gitarę trochę jak ze "Starless", a należy do tej kategorii utworów , które gra się na końcu koncertu, na pierwsze takty publika reaguje entuzjastycznym wrzaskiem i w ruch idą zapalniczki. Uczciwie, bo to jeden z najpiękniejszych utworów na tej płycie. Na pewno mój ulubiony. Na poprzedniej płycie kilka razy pojawiły się utwory kojarzące się z lokalem nad ranem, tuż przed zamknięciem, gdzie jazzowy zespół gra,  już nie dla gości, ale dla siebie. W "Rifrazzioni" jest jeszcze później, knajpa już w ogóle zamknięta, a klawiszowiec i trębacz coś sobie improwizują, w tle słychać hałas opróżnianych kubłów na śmiecie. A potem to w ogóle było już bardzo fajnie , byłem ugotowany i chłonąłem każdy dźwięk z błogą miną. No i na tym skończyło ocenianie na trzeźwo tej płyty. 50 minut bardzo pięknej muzyki, dość zróżnicowanej, nie zamykającej się na nowsze brzmienia, bo nawet momentami można tam usłyszeć coś w stylu Portishead.

Wbrew opiniom co poniektórych we Włoszech w prog-rocku też dzieje się sporo ciekawego.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.