01. Dopamine 02. Wasted Again 03. Saviour of The Real 04. Resolution Song 05. Grace 06. Deep Inside The Shell 07. What You%#8217;re Living for 08. Face Your Fear 09. The Spell 10. I Go Insane
Całkowity czas: 49:40
skład:
Tony Iommi – guitar;
Glenn Hughes – vocals , bass;
Kenny Aronoff – drums;
Bob Marlette – keyboards
Takie płyty bardzo fajnie się słucha, tylko gorzej recenzuje. No bo każdemu, kto cokolwiek orientuje się w muzyce rockowej, a nie przerobił tylko dyskografii Opeth lub Pain of Salvation, nazwiska Iommi i Hughes są doskonale znane i doskonale wiadomo, czego się po nich spodziewać. I dokładnie to się dostaje. Zaskoczeniem może być w tym momencie jedynie jakość wyrobu – a ta jest bardzo wysoka. Płyta jest bardzo nowoczesna – współczesna w formie, tradycyjna w treści. Wątpię, żeby ktoś spodziewał się albumu na takim poziomie. Po pierwsze szósty krzyżyk , a łomot taki , że nie ma przeproś – soczyste, zwaliste riffy Iommi’ego i Hughes w wybornej formie wokalnej. A “Wasted Again” drze się po prostu wspaniale. Po drugie – jest wyraźna różnica między starymi wyjadaczami typu duet Iommi/Hughes, a młodymi kapelami – dużo współczesnych metalurgów stara się zabić słuchacza i faktycznie, przy wielu płytach umrzeć można – z nudów. Natomiast stara szkoła, którą reprezentują wymienieni wyżej panowie, słuchacza szanuje. Wie, że pohałasować można , ale oprzeć to trzeba na chwytliwych konkretnych riffach i takich melodiach.
“Fused” to heavy-metal o szlachetnym połysku, nowoczesny, pełen ciężkich, charakterystycznych dla Iommi’ego (czytaj Black Sabbath) riffów. Jest jeszcze Glen Hughes, którego spojrzenie na muzykę jest trochę inne . Przyznam , że najlepiej tego pana kojarzę z okresu jego współpracy z Deep Purple, gdzie współ odpowiadał za kilka całkiem niezłych płyt. I tu też się dorzucił do wspólnego projektu. Do tego “betonowa” perkusja i ładnie wchodzące klawisze. Osiem utworów to ostre, dynamiczne, rockery. Szósty to niestety ballada. Piszę niestety , bo nie lubię takich utworów robionych najczęściej na zasadzie “co by tu sierdcoszczypatielnego na 4:30”. A na koniec “I Go Insane”, który zaczyna się jak ballada (na szczęście tym razem dobra) , ale potem robi się z tego bardzo dobra rockowa mini-suita.
To nie pierwsze spotkanie tych panów we wspólnym przedsięwzięciu – kilkanaście lat temu Hughes śpiewał na płycie “Seventh Star”, która miała być pierwszą solową płytą Iommi’ego, a ze względu na naciski wytwórni, stała się kolejną płytą Black Sabbath (średnią zresztą...). Drugi raz współpracowali ze sobą w czasie przerwanej sesji, która światło dzienne ujrzała oficjalnie w tamtym roku, jako “Dep Session 1996”. Nie było to zbyt dorobione, szczególnie pod względem produkcyjnym. Wcześniej funkcjonowało to już wśród ludzi jako bootleg zatytułowany “Eight Star”. Dopiero teraz udało im się stworzyć płytę od początku do końca dopracowaną i przemyślaną.
Szacunek dla weteranów, którzy nie tylko nie odcinają kuponów od swej zasłużonej sławy, ale udowadniają, że jeszcze mają w muzyce metalowej sporo do powiedzenia.