ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

felietony

05.01.2015

Muzyczne podsumowanie roku 2014 według redaktorów Artrock.pl

Muzyczne podsumowanie roku 2014 według redaktorów Artrock.pl
Artrock.pl nie przygotuje dla Was jednego podsumowania. Cenimy sobie subiektywne opinie naszych redaktorów, a także ich swobodę wypowiedzi. Na kolejnych stronach możecie przeczytać muzyczne opisy roku 2014 przygotowane przez poszczególne osoby, które publikowały na naszych łamach (kolejność alfabetyczna). Zachęcamy do lektury!

strona 6 z 9

Tomasz Ostafiński

Miniony 2014 rok obrodził znaczną ilością płodów muzycznych, z których pięćdziesiąt trafiło niczym do gara z wrzątkiem do mojego odtwarzacza płyt kompaktowych. Z przykrym burczeniem w brzuchu i sykiem niezadowolenia na ustach, towarzyszącymi mi jak co roku przy wyborze Top 10, oddzieliłem ziarno od plew i wyłoniłem swoich faworytów wraz z ich fantazyjnymi wytworami artystycznej wyobraźni. W ubiegłym roku byliśmy świadkami wzmożonej aktywności wydawniczej wesołej ferajny pod przewodnictwem zbzikowanego, międzygalaktycznego guru Daevida All(i)ena, którego planeta Gong powoli acz nieuchronnie zmierza do koniunkcji z naszą. Ku uciesze rozproszonej po całym świecie wielokulturowej familii Gong otrzymaliśmy kolejny magiczny przekaz, I See You, zapowiadany pirackimi kanałami za pośrednictwem telepatycznej radiostacji Radio Gnome Invisible. Retrospekcja i eklektyzm w pozytywnym tego słowa znaczeniu cechują jego zawartość. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, skoro, jak pokazują wszystkie gwiazdy na niebie, chodzi o pożegnalny album siwego już profesora University of Errors. Ostatniej jesieni grupa Gong miała nawet pewne plany koncertowe, aby odbyć europejskie tournée, jednak poważna choroba lidera ostatecznie je pokrzyżowała. W odróżnieniu od zapobiegliwego Allena, który miał do stracenia dosłownie wszystko, wyjątkową małodusznością wykazał się Morrissey przerywając swój gig w Stodole z dosyć błahego powodu - ucierpiało jego rozdymane ego. Niemniej Moz, który nigdy nie należał do moich ulubionych artystów, wydał album, jakiego bym się po nim nie spodziewał. Przebojem wdarł się do mojego serca i zajął w nim poczesne miejsce. Żaden inny artysta bowiem nie nagrał w ubiegłym roku tylu wspaniałych piosenek, co Moz, i do tego na jednej płycie. Co prawda U2 byli bliscy całkowitego omamienia mnie swoimi Pieśniami niewinności, ale nie udało im się jednym superhitem „Every Breaking Wave” bardziej namieszać w moim rocznym podsumowaniu.

Niemniej donośnym popisem artyzmu wykazali się Słoweńcy z grającej marszowy industrial formacji Laibach. Z marszu spodobała mi się złożona z samych melodyjnych kawałków ich płyta Spectre. Promujący ją występ grupy okazał się gwoździem programu szóstej edycji łódzkiego Soundedit Festival, czego nie mogę powiedzieć o krajanach Frasa i spółki, tj. słoweńskiej legendzie new wave Borghesia, którzy nie zaimponowali mi podczas XIII WIF-u, kiedy to zagrali utwory z całkiem przyzwoitej, choć niemającej za wiele wspólnego z pierwotnym nowofalowym brzmieniem płyty And Man Created God (2014). Czasami tak bywa, iż mity w konfrontacji z rzeczywistością ulegają całkowitej demitologizacji. Na całe szczęście ząb czasu nie nadwątlił kondycji artystycznej wiekowego poety rockowego Petera Hammilla, który wraz z amerykańskim gitarzystą Garym Lucasem stworzył Other World - równorzędne dzieło obu panów, przywodzące na myśl eksperymenty dźwiękowe z okresu The Future Now (1978), choć nie tak technologicznie prymitywne, bowiem wykreowane na miarę muzyki XXI wieku. Drugim duetem, któremu przyszło pracować ze sobą w 2014 roku był pionier ambientu Brian Eno i Karl Hyde - wokalista londyńskiego kolektywu elektronicznego o nazwie Underworld. Nagrany wspólnie krążek Someday World bliski jest dokonaniom Davida Bowiego i Talking Heads, za co tak bardzo go lubię. Out of Chaos to z kolei solowy debiut śpiewającej połowy innego znakomitego duetu Yello, założonego pod koniec lat 70. w Zurychu. Playboy, zawodowy hazardzista, przemysłowiec-milioner, a przede wszystkim wokalista-ekscentryk Dieter Meier napisał dwanaście przyjemnych piosenek, opartych głównie na synth-popowym beacie, chwytliwej melodii, opowiadających intrygujące historie z życia zaczerpnięte, wyartykułowane niskim, gardłowym, nieraz erotycznie brzmiącym głosem. Oglądając teledysk do utworu „Buffoon” miałem wrażenie, jakby autor parodiował już samego siebie, chociaż od strony muzycznej Out of Chaos daleko jeszcze do pastiszu. Z nieco bardziej pokręconą stylistycznie propozycją wyszli twórcy industrialu Einstürzende Neubauten. Ich Lamentu słucha się z prawdziwą przyjemnością, ponieważ, epatując rozlicznymi, śmiałymi eksperymentami muzycznymi, przywołuje mi na myśl stare dobre czasy, gdy jako młokos terminowałem w Bismarckhütte. Wybijanie rytmu pracy było wówczas udziałem obu stron tak robotnika, jak i obsługiwanej przezeń maszyny. Do podobnej interakcji na linii artysta-dzieło-odbiorca dochodzi w trakcie słuchania ostatniej płyty studyjnej Niemców.

Zdecydowanie taneczne rytmy z kolei towarzyszą jedynemu polskiemu w moim bilansie najlepszych… wydawnictwu muzycznemu Naxos Milo Kurtisa. Suto oprawiona etnicznym feelingiem z domieszką jazzowej improwizacji Podróż dookoła mózgu zachwyci nawet największych niedowiarków, którym się wydaje, że przesłuchali całego Bacha i już absolutnie nic nie jest w stanie ich zaskoczyć. W tej ekscytującej podróży muzycznej przygrywają nam m.in. Apostolis Anthimos i Józef Skrzek. Innego rodzaju ekskursję zaintonowało dziesięciu nagrywających dla portlandzkiej wytwórni Beta-lactam Ring Records muzyków, w tym m.in. Randall Frazier (Orbit Service) i Michel Leroy (Un Festin Sagital). To, co wspólnie nagrali, w dużej mierze opiera się na dźwiękach skrzypiec, pizzicato wiolonczeli, elektronicznym pulsie, żałośnie zanoszących się wokalizach i gardłowych alikwotach Soriah, a także tradycyjnym, choć nie wyzutym z emocji, romantycznym śpiewie Leroya. Nieprzesadnie eksperymentalna, przepojona melancholią i doprawiona nutą flamenco płyta A Too Much Divided Heart z pewnością przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom BlRR. Kto wie, być może zagorzali wielbiciele talentu kanadyjskiego oryginała Aarona Funka, znanego pod pseudonimem Venetian Snares, również nadstawią uszu. W końcu na zeszłorocznym krążku mistrza breakcore’u My Love Is A Bulldozer wiolonczela grała pierwsze skrzypce, intonując prawie co drugą melodię. To, że w początkowych taktach ekspresowego tempa perkusyjnych sampli typu amen break zostaje ona przez nie pożarta, to już inna, jakby zaczerpnięta rodem z amerykańskiej kreskówki historia, wszak nie mniej porywająca.

1. Morrissey World Peace Is None of Your Business

2. Gong I See You

3. Venetian Snares My Love Is A Bulldozer

4. Einstürzende Neubauten Lament

5. Laibach Spectre

6. Brian Eno / Karl Hyde Someday World

7. Naxos Podróż dookoła mózgu

8. Dieter Meier Out of Chaos

9. Peter Hammill / Gary Lucas Other World

10. The Sevens Collective A Too Much Divided Heart

Czytaj na stronie: 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9