Z tym pytaniem wielu fanów muzyki Wielkiego Szkota przyszło do klubu A2 na wrocławski koncert trasy „Road to the Isles Tour". Wokalisty, pisarza, aktora - a od 4 lat także prezentera swojego youtubowego kanału „Fish on Friday” *.
Derek Wiliam Dick – tak właściwie nazywa się bohater dzisiejszego wieczoru, przybrał sceniczną nazwę „Fish” od przezwiska, nadanego mu za długie kąpiele w wannie za czasów jego tułaczki w dorosłym życiu **. Wcześniej operator pomp paliwowych czy drwal, jako muzyk zadebiutował w 1980r śpiewając w pubie Złoty Lew (Golden Lion Pub) w szkockim Galashiels. Jednak pełen rozgłos jako wokalista zyskał od 1981r, kiedy dołączył do mało znanego jeszcze zespołu z Aylesbury. Z grupą Marillion do 1988r nagrał tylko 4 studyjne albumy. Przez swoją charyzmę oraz niebanalne teksty utworów wychował całe pokolenie fanów zespołu. To właśnie ta elokwencja wokalisty na zawsze podzieliła fanów zespołu na czas Marillion z Fishem i bez Fisha. Od 1989 r. pracował już na własny rachunek, debiutując w 1990r z bardzo ciepło przyjętym przez krytykę albumem „Vigil in a Wilderness of Mirrors". Do Polski pierwszy raz solo przyjechał w 1994r. przy okazji trasy trzeciego, wydanego pod własną marką albumu „Suits”. I pomimo wszelkich kroków na rozstanie się z „akwarium” – jak żartobliwie nazywano zespół Marillion, wracał do utworów, które współtworzył jako autor tekstów i w których zawarł wiele osobistych wspomnień. W ciągu tych 30 lat był stałym gościem naszych scen, mimo że wielokrotnie padały słowa „to już ostatni album” czy "to już ostatnia trasa". Decyzja jednak zapadła. W połowie 2023 roku na swoim kanale „Fish on Friday” zadeklarował zakończenie kariery dużą, pożegnalną trasą "Road to the Isles Tour 2024/2025", po której chce się zaszyć na wyspie Berneray w archipelagu Zachodnich Hebrydów w północnej Szkocji ***. Wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć o tej decyzji, zostało opowiedziane w wywiadzie Jarka Szubrychta z Fishem na łamach Wyborcza.pl ****.
No nie, to miał być opis koncertu, a nie monografia artysty! Czytelnicy wybaczą mi to wprowadzenie. Nie jest kompletne, tylko całkowicie subiektywny - z punktu widzenia autora poniższego tekstu, rys historyczny, wprowadzający do właściwej części opisu koncertu.
Czy to już koniec? Tak. To już ostatnia trasa. Dalej nasz ulubiony Szkot wybierze drogę emerytowanego farmera, który zajmie się doglądaniem owiec na swojej 35 akrowej posiadłości na końcu świata. Ale zanim to nastąpi, chce jeszcze raz zaprezentować światu swoją twórczość i pożegnać się ze swoimi wiernymi fanami. Na wrocławskim koncercie Fishowi towarzyszyli muzycy, z którymi współpracował od lat: Mickey Simonds na klawiszach, Robin Boult na gitarach, Steven Vantsis na basie, Gavin Griffiths na perkusji oraz najmłodsza w składzie Elisabeth Troy Antwi, wspomagająca Fisha w chórkach oraz jako drugi wokal. Wokalistka, jak widać na zdjęciach poniżej, ubrana była w charakterystyczny, czerwony kubrak, kojarzony ze stylistyką albumu Misplaced Childhood: postacią dobosza na okładce oraz videoclipów do Kayleigh i Lavender. Była to zapowiedź naturalnie do najważniejszych utworów artysty. Fish znany ze swojego poczucia humoru, żartował, że jego zespół przypomina filmową ekipę emerytów, którzy wracają do akcji mówiąc „zróbmy to jeszcze raz!”
Choć koncert rozpoczął się z 25-minutowym opóźnieniem, publiczność szybko została porwana przez kolejne utwory, które przeplatały 46-letnią karierę artysty. Fish zaprezentował przekrój swoich solowych albumów oraz kompozycje z czasów Marillion. Koncert otworzył „Vigil in the Wilderness of Mirrors,” a dalej usłyszeliśmy m.in. „Credo,” „Big Wedge,” „Shadowplay,” „Weltschmerz,” „Feast of Consequences” i emocjonalne „Just Good Friends” wykonane z Elisabeth, poprzedzone ciepłym wprowadzeniem najmłodszej osoby w tym emerytowanym towarzystwie.
Momentem kulminacyjnym wieczoru jednak nie były solowe kompozycjez 11 wydanych albumów, ale powrót do utworów z czasów Marillion. Publiczność wspólnie z Fishem zaśpiewała „Slàinte Mhath” z albumu Clutching at Straws oraz najbardziej osobiste utwory z płyty Misplaced Childhood: „Kayleigh,” „Lavender” i „Heart of Lothian.” Wystarczyły pierwsze akordy, by setki głosów zgromadzonych w klubie zaczęły śpiewać słowa:
"Do you remember?
Chalk hearts melting on a playground wall..."
Zupełnie, jakby wszyscy zebrani czekali tylko na te utwory.
Koncert zamknęły bisy: folkowe wykonanie „Internal Excile” jako szkockiej melodii ludowej oraz „The Company,” którym Fish symbolicznie pożegnał się z publicznością we Wrocławiu.
Dla fanów artysty ten koncert był wyjątkowym pożegnaniem. Było to przede wszystkim widać w ogromnej frekwencji i potężnej ilości znajomych twarzy podczas tego wieczoru. Jeszcze została możliwość uzupełnienia płytoteki o najnowsze, przygotowane specjalnie na tę trasę wydawnictwa płytowe. Są to wydawnictwa pierwszych albumów muzyka, czyli Vigil In A Wilderness of Mirrors oraz Internal Exile w rozszerzonych wersjach 3CD, 4CD/BlueRay Dolby Atmos 5.1 oraz czarnych płyt, zawierając wiele ciekawych dodatków, niepublikowanych nagrań czy wydawnictw z singli i bootlegów *****. Choć to już ostatnia trasa, mamy nadzieję, że Fish nie zrezygnuje ze swoich piątkowych audycji na YouTube i jeszcze wielokrotnie się z nim zobaczymy na transmisjach w internecie.
Pozdrowienia dla sąsiada z miejsca obok w 5 rzędzie, Adama z Łodzi. Wysokiego człowieka, odzianego w koszulkę oraz bluzę z logo zespołu Riverside, z gumką Riverside na nadgarstku, nabytą podczas ostatniego Summer Loud w Aleksandrowie Łódzkim. Ucięliśmy sobie fascynującą dyskusję o muzyce i koncertach. W tej dyskusji przewinął się wątek długiej i pełnej wyrzeczeń drodze na ten koncert, aby móc zobaczyć wspaniałe pożegnanie wyjątkowego artysty, jakim niewątpliwie jest Fish. Twórczość tak osobliwej postaci, zarówno ta z okresu w Marillion, ta przemycana w latach 80tych w audycjach m.in. Tomka Beksińskiego do uszu za żelazną kurtyną, jak i ta późniejsza, solowa, miała swój olbrzymi wpływ na kształt i gusta fanów muzyki nie tylko rocka neoprogresywnego, jak się zwykło nazywać ten gatunek, ale całego pokolenia, które się wtedy na tych dźwiękach wychowało. Bo może niewielu z dzisiejszych statystycznych 50 latków kojarzy "Cliche", "Vigil..", "The Company" czy "Raingods with Zippos", ale wszyscy słyszeli i kojarzą akordy i słowa "Do you remember ...". Koczy się pewna epoka, aż łza poleciała. I nie była to epicka łza błazna, z której napisano scenariusz.
psst. to z Wiednia dzień wcześniej, ale we Wrocławiu było o wieeele lepiej. Polska publiczność dopisała!