ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Archive ─ Londinium w serwisie ArtRock.pl

Archive — Londinium

 
wydawnictwo: Island 1996
 
1. Old Artist [4:04]
2. All Time [3:51]
3. So Few Words [6:12]
4. Headspace [4:13]
5. Darkroom [4:31]
6. Londinium [5:19]
7. Man – Made [4:37]
8. Nothing Else [4:37]
9. Skyscraper [4:24]
10. Parvaneh (Butterfly) [3:50]
11. Beautiful World [6:36]
12. Organ Song [2:23]
13. Last Five [3:46]
 
Całkowity czas: 60:28
skład:
Danny Griffiths
Darius Keeler
Rosko John
Roya Arab
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,5
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,6
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,9
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,35

Łącznie 77, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
12.03.2005
(Recenzent)

Archive — Londinium



Pierwsza płyta nadzwyczaj popularnego w naszym kraju zespołu Archive jest chyba najmniej znana... Ale od początku.

Zanudzę was teraz pewnymi szczegółami, które moim zdaniem nijak się mają do recenzowania muzyki, a które podobno mają rzucić nam światło na płytę będącą przedmiotem recenzji. Cofnijmy się zatem w czasie do roku 1994. Wtedy w Londynie doszło do spotkania Darius’a Keller’a oraz Johna Rosco. Panowie stwierdzili, że nadają na tych samych falach, toteż rozpoczęli współpracę. W tak zwanym międzyczasie zaszły dwa zasadnicze zdarzenia – powstało demo z kilkoma nagraniami i do duetu dołączył Danny Griffiths (znajomy Keller’a sprzed kilku lat). Posługując się starymi analogowymi instrumentami i samplami, zespół zaczął tworzyć materiał na pierwszą płytę. Panowie uznali jednak, że konieczne jest odnalezienie wokalistki. W efekcie do zespołu dołączyła Roya Arab. Wówczas - jak się to mówi - praca nad materiałem nabrała tempa i już wkrótce zespół rozpoczął poszukiwania odpowiedniej wytwórni. Tutaj znów odnotowano sukces – podpisanie upragnionego kontraktu z Island Records. I tak dalej, i tak dalej? Ano niestety nie… Był kontrakt, to zaczęły się nieporozumienia i problemy. Ostatecznie prace nad albumem kończyli tylko Darius i Danny. Wiem, że Roya nigdy nie była zadowolona z rezultatów (nie dziwię się – przyp. rec.), nie wiem co sądził Rosco - ja byłem bardzo zadowolony - mówił onegdaj w wywiadzie Griffiths. Sam krążek ukazał się we wrześniu 1996 roku i … przepadł bez echa.

Płytę rozpoczyna „Old Artist”. Ozdobiony wstawkami nagrania „Heaven” BeBe And CeCe Winans (taki duet, swego czasu promowany również w naszym kraju). Archive zaczyna od mocnego uderzenia – „Old Artist” wręcz poraża melancholią i liryzmem. Partia skrzypiec grana na tle trip-hopowego podkładu jest cudowna. Instrumentalne nagranie. Bardzo piękne.

Rytm nie zmienia się w „All Time”. Elektroniczne ozdobniki na początku tego nagrania to w gruncie rzeczy muzyczny minimalizm. W tle (tak, bardziej w tle niż na pierwszym planie) najpierw deklamacja, a później śpiew Roya Arab. Porównanie – ależ proszę bardzo. Najprostsze z możliwych to „Roads” Portishead. Ten sam trans, podobne niepokojące dźwięki klawiszy, i taki od niechcenia „śpiew” wokalistki. Świetne.

„So Few Words” zaczyna się, jak próba orkiestry symfonicznej. Śpiewane przez Roya Arab słowa So Few Words, so few words na tle staccato skrzypiec pozwalają mieć nadzieję na obcowanie ze Sztuką. Niestety… Rap Johna Rosco zupełnie nie pasuje do tego nagrania. Rap, tak jest, rap. Może nie tak agresywny, jak rymowanki amerykańskich mistrzów tej muzyki, ale jednak. Moim zdaniem zupełnie ten rodzaj ekspresji wokalnej nie pasuje do tego nagrania. Co więcej, nie pasuje do muzyki Archive.

„Headspace” frapuje „czarną” barwą głosu wokalistki, która z wysokiej klasy elegancją wyśpiewuje swój tekst:

Go away go away
You fill my headspace
With evil thoughts unkind
I can do without do without


Klawisze nieodparcie kojarzące się piszącemu z „Riders of the Storm” Doorsów, solo gitarowe, brzmiące, jakby wyszło spod mistrzowskich palców Petera Greena. Cudo.

I say to myself walt tall
Head held high don't look behind
Not good things to find
Go ahead
Taste with your eyes
Feel with your head
And think with your heart


Niestety kolejne dwa nagrania brzmią prawie tak samo. Intrygujący wstęp i … hip-hopowy jednostajny rytm okraszony rapem Rosco. Cholera, naprawdę nie wiem, dlaczego doszło do tego dziwnego mariażu takiej muzyki z rapem? Miało być oryginalnie? No to nie wyszło!!! Najbardziej irytujące jest to, że ten rap powoduje, iż właściwie gubimy się w rozpoznawaniu poszczególnych utworów. W każdym bowiem dość jednostajny rytm i rymowanie Rosco zlewa się w jedną całość. Szkoda. Utwór tytułowy mógłby przywodzić na myśl nagrania Caravan (a może Renaissance – biorąc pod uwagę wokal Roya Arab). Ta gitara akustyczna, zwiewny początek i … znowu rap. Choć da się go przetrzymać. Choćby dla tego dialogu mooga i skrzypiec. Albo chwytającej za serce wokalizy Roya. Albo monumentalnego (osobom, którym przeszkadza „patos” w nagraniach, radzę pominąć ten utwór) finału. Wspaniałe i tragiczne zarazem…

Duuużo tu dźwięków, których wspólny mianownik mogłyby stanowić poszukiwania muzyczne i wspomnianego Portishead, i mezzannine’owe Massive Attack. I nagrania Moby’ego. I Morcheeba. I Tricky. Plyta wpasowująca się w brzmienie i estetykę, jak to mówią fachowcy z prasy muzycznej: bristol-sound’u.

I… i nie będę opisywał wszystkich nagrań. Zresztą, opisując tę płytę czuję się, jakbym uczestniczył w analizie osiągów ostatnich modeli samochodów, wprowadzonych na polski rynek przez różnych producentów. Porównanie do takiej muzyki czy innej… odnajdywanie zapożyczeń od tego, czy tamtego zespołu, powoduje, że niektórzy z czytających recenzję mogą uznać, iż traktuję ich jak „bezwolne golemy”. Co to muzykę biorą instrumentalnie, a emocji pozbyli się jakimś dziwnym trafem (lub sposobem). Nic bardziej błędnego – muzyka jest emocjonalna w każdym względzie. Budzi radość, albo niechęć (o odrazie nie wspomnę).

Ocena: tylko dla wielbicieli gatunku - aby przesłuchać całą płytę trzeba mieć sporo cierpliwości i wyrozumiałości. Niektórym rap przeszkadza tak bardzo, że jedynym rozwiązaniem jest wciśnięcie klawisza „next”. Osobiście wracam dość często do kilku nagrań z tej płyty, pozostałe pokrywa kurz…

I ostatnia rzecz… Czy recenzja powinna być przekazem emocji? Czy kompendium wiedzy nt. artysty i zapożyczeń muzycznych, które przyczyniły się lub mogły się przyczynić do powstania danej płyty? Sami zdecydujcie…

Przeczytajcie, albo nie. Posłuchajcie, albo nie. To wasz wybór.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.