O grupie Deadborn z Niemiec wyczytałem na jakimś internetowym forum, poświęconym dźwiękom ekstremalnym. Słuchacze określili zespół jako mieszaninę Necrophagist i Decapitated, a przytaczam to dlatego, iż w sumie mogę się z tym zgodzić. Oczywiście z jakimiś tam małymi, bądź większymi zastrzeżeniami.

Przede wszystkim Deadborn gra prościej i nie tak oszałamiająco technicznie. Wracając jednak jeszcze na chwilę do porównań z Necrophagist, to nie są one tak zupełnie wzięte z kosmosu. Część muzyków Deadborn grała niegdyś w szeregach tejże grupy a i samą epkę wyprodukował nie kto inny, jak Muhammed Suicmez, lider i kompozytor całego materiału Necrophagista. Słychać, iż praca w towarzystwie tak znamienitego muzyka, jakim bez wątpienia jest Muhammed, wyszła liderowi "Urodzonego martwym" na zdrowie. Szczególnie jest to widoczne w kawałku numer dwa, zatytułowanym "Inborn Contempt", który bardzo przypomina utwory zawarte na ostatniej produkcji Suicmeza i spółki, genialnym "Epitaph". Riffy są wrecz żywcem wyjęte z Necrosów i sam już nie wiem czy to dobrze czy źle. Z jednej strony chyba jednak dobrze, bo w sumie technika tak charakterystyczna przecież dla Muhammedowego grania jest w sumie w niewielkim stopniu wykorzystywana przez inne grupy. Z drugiej strony ma się jednak czasem wrażenie, że Deadborn to tylko ubogi krewny swoich niemiecko-tureckich ziomków. Choć przyznam, iż słucha się tych dźwięków bardzo dobrze, mimo w sumie nie rzucającej jakoś szczególnie na kolana muzyki. Brak tu też neoklasycznych, wszechobecnych solówek, ale do tego trzeba mieć mistrzowskie umiejętności, a tych trochę tu brakuje. Najważniejszy jest bez wątpienia fakt, iż muzyka Deadborn jest w stanie przykuć uwagę, a to już w dzisiejszych czasach dużo. Co do porównań z Decapitated, to może w pierwszym numerze - "Condemned to Perdition" coś się znajdzie, choć Polacy grają chyba jednak bardziej brutalnie, zwłaszcza na ostatnim krążku "The Negation". Najtrafniej powiązania z Necrophagist/Decapitated obrazuje trzeci, tytułowy kawałek, "Decades of Decapitation", rozpoczynający się od zagrywek typowych dla "Epitaph" a w środku mamy coś rodem z "Nihility".
Podsumowując, jak na pierwszy materiał, epka Deadborn bez wątpienia zaskakuje pozytywnie. Niby nic rewelacyjnego, ale w sumie porządny kawał deathowego mięcha, podlanego niezłą techniką. To krążek dla tych, którzy nie szukają w tym stylu tylko czczej łupaniny, lecz są otwarci na lekką kompleksowość. Tych zapraszam do słuchania.
A reszta może sobie Deadborn darować.