ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Talisma ─ Corpus w serwisie ArtRock.pl

Talisma — Corpus

 
wydawnictwo: Unicorn Records 2003
 
1. Crisis
2. L'empalè
3. Corpus
4. Satanusky
5. Le Druide
6. Samba Tapping
7. Gavotte En Rondeau
8. Step Flange
9. Freezone
10. Interlude
11. Corpus II
12. Untitled 5|8
13. D Double U
14. Mr. Twitts
15. Mandoly
 
skład:
Donald Fleurent - Bass, Mandolin, Guitar & synth.; Martin Vanier - Guitars; Mark Di Claudio - Drums;

gościnnie:
Nathalie Renault - voc; Alain Boyer - drums; Félix Leroux - perc;
 
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
07.12.2004
(Recenzent)

Talisma — Corpus

Power:
Pachnąca świeżością płytka delikatnie przemieszcza się w kierunku tacki odtwarzacza.
Talisma to przedstawiciele kanadyjskiej odmiany współczesnego rocka progresywnego, zbliżonego stylistycznie do fusion i różnych dziwnych zapędów instrumentalnych porządnie zakręconych.
Trójka ludzi z Quebecu (Donald Fleurent, Mark Di Claudio, Martin Vanier) zaprosiło do współpracy kilkoro przyjaciół, aby wspólnymi siłami oczarować nas swoją muzyką.
Zespół istnieje od 1991 roku kiedy to pierwsze dźwięki w ogóle były bardziej jazzowe. Pierwsza wersja zespołu to Donald Fleurent oraz Stephane Prudhomme, który opuścił zespół w 1997 roku. W międzyczasie przez skąd przewinęli się Alain Boyer (instr. Perkusyjne) , Florence Belanger (pianino, śpiew) oraz Marc Filiatrault (gitary)  jednak  kolejna reformacja i dołączenie do zespołu  w 1999 roku perkusisty Marka Di Claudio i gitarzysty Martina Vanier'a wyklarowało brzmienie, które właśnie mam zamiar opisać.
Tak, to jest debiut. W 1994 roku ukazało się demo, bardzo ciepło przyjęte przez prasę muzyczną ukazującą się w Kanadzie. Dopiero w 2003 roku, nakładem nieocenionego dla kanadyjskiej muzyki wydawnictwa Unicorn Records ukazało się to wydawnictwo: Corpus. No ale do dzieła.

Play:
I tak oto spotykamy się z istnym muzycznym melanżem. Płyta pozbawiona formy wokalnej, poza paroma chórkami np. w  Samba Tapping (czemu przypominają mi  "Bayla Bayla" z repertuaru Safri Duo!?) nie spodziewajcie się wokalu.
Brakuje tej muzyce dobrego wokalu. Są momenty, kiedy prosi się aby ktoś w końcu chwycił mikrofon i zanucił kilka słów. Za to bez przesady można napisać o tym albumie prawie wszystko w pozytywnym odniesieniu. Muzycy znają się na fachu, aranżacje są składne, bogactwo instrumentalne i dużo pomysłów.
Ale czy nie za dużo na raz? Mamy tu i mocne brzmienia typowe dla progmetalowego łupania, ale i spokojne barwne melodie, które żywcem przypominają solowy projekt Pete'a Trewavasa, Iana Mosely'a oraz Sylvain'a Gouvernaire "Iris". I w drugą stronę zespół nie pogardził mieszaniną art-rockowego spokojnego grania z jazzową klimatyką wprowadzając elementy fuzji.
Jak to się ogólnie je? Bardzo sympatycznie. Chociaż album całościowo jest strasznie nierówny - kompozycje rozłożone są w całkowitym misz-maszu, to jednak czas przy nim upływa nader szybko.

Pause:
Chwila refleksji. Za oknem niesamowity mrok, za plecami potomek dawno wymarłych królów  tej planety wsuwa kolację głośno wyrażając aprobatę i dumnie prezentując jedną z ozdób, jakie pod gardłem w wyniku ewolucji i pochodzenia posiada. Dlaczego prześladuje mnie ten Iris? Ok. Towarzyszył mi wielokrotnie? Zgadza się. Wiele razy sięgałem po tą produkcję wertując kolejne strony książki, jaka towarzyszyła mi. Zazwyczaj to była fantastyka tudzież inne dzieła SF: Herbert,Tolkien, skrypty do ekonomii z uczelni, Mikroekonomia czy w końcu sławna cegła Begg'a do Ekonomii. Do czytania tych książek klimat był wskazany, a taki zapewniał właśnie Iris. Raczej jako tło muzyczne ale z sentymentem. Le Druide ....

Play:
Stylizowane na bałałajkę brzmienie i delikatny wokal. Króciutka etiuda, którą kończy miłe lekko jazzujące Samba Tapping. Rozkosz dla zmęczonego dniem umysłu, kiedy polecenia odgórne i mieszają się z codziennością płynącą z radia i bezsensem kolejnych afer i komisji śledczych.

Pause:
Co powiecie na stylizowane barokowe rondo?
Może warto najpierw określić czym jest z definicji rondo – nie to nie jest to miejsce gdzie jak się wjedzie autem to trudno wyjechać szczególnie w godzinach szczytu, kiedy z definicji każdy musi się dostać na drugi koniec miasta.
Rondo to najstarsza forma muzyczna jaka jest nam znana, występująca w muzyce ludowej, pochodząca z francji. Jak widzieliście może jakieś ilustracje średniowiecza na filmach, to właśnie ta forma muzyczna grana przez ówczesne zespoły nazywana jest Rondem.

Play:
Gavotte en Rondeau. Średniowieczna kompozycja taneczna. W dodatku skomponowana przez J.S.Bacha. Ciężko się od niego uwolnić.  Nie spodziewałbym się w takim zapędzie nowoczesnych brzmień utworu z połowy poprzedniego tysiąclecia. Fusion (Step Flange), potem samba (Freezone), akustyczna impresja na efekt i gitarę (Interlude) i znów mamy Iris.
Pojawia się też coś co wcześniej mogliśmy spotkać na Gordian Knott (D Double U), zakręcone lata 60/70-te (Mr. Twitts) i brzmienie mandoliny w Mandoly, delikatnie snujące instrumentalne zakończenie.

Stop:
Tak oto dotrwaliśmy do końca tej mocno zróżnicowanej z uwagi na formę muzyczną  produkcji.
Coś o aranżacjach. Jest co podziwiać, gdyż panowie czerpią garściami z muzyki dawnej ale nie boją się eksperymentów Jako album ilustrujący umiejętności interpretacyjne oraz aranżacyjne świetny, jako temat niestety nie zachwyca. Fajnie, aby panowie zdecydowali się w końcu na jakiś konkretny styl, zatrudnili wokalistę. Niestety porównując do wydanych w tamtym roku innych produkcji ciężko wyróżnić ten album, ale dla poszukiwaczy dźwięków może to być naprawdę duża kopalnia ciekawych wrażeń. Dla mnie personalnie taką właśnie jest. I oczywiście jako tło muzyczne do wykonywanych w tym czasie innych czynności jak praca czy czytanie książek.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.