Weeping Birth pochodzi ze Szwajcarii, choć wydawałoby się, że jest to grupa rosyjska. Grupa? Jaka tam grupa, toż to jeden człowiek - niejaki Vladimir. On to właśnie, jako Weeping Birth, popełnił krążek o tajemniczym tytule "A Painting of Raven and Rape, o którym chciałbym niniejszym co nieco opowiedzieć.
Trudna to płyta, do której poznania potrzeba dość sporej ilości czasu. Już pierwsze dźwięki (Eternal Hatred) świadczą o tym, że będziemy mieli do czynienia nie z miłym dla ucha smętem, tylko brutalną jatką death metalową. W zasadzie trza by dodać że ten death metal jest mocno podlany blackowym sosem, szczególnie jeśli chodzi o wykorzystanie orkiestracji klawiszowych, wokale (czasem kojarzące się z Bathory ("Kyung Sook"), szczególnie warstwach "czystych") i ogólny bardzo mroczny i tajemniczy nastrój. Reszta to deathowa rzeźnia. Jeśli Necrophagist jest dla Was rzeźniczy, posłuchajcie Weeping Birth. Muzyka jet tu równie pokręcona, aczkolwiek dużo mniej tu chwytliwych melodii i szaleńczych partii solowych, jakie charakteryzują Necrosów. Ten krążek bazuje na atmosferze i totalnie szaleńczych jazdach gitarowych. Vladimir nie oszczędził słuchacza i zaproponował bardzo kompleksową, brutalną i piekielnie szybką muzykę.
Pierwsze co uderza to nieprawdopodobnie zaprogramowany automat perkusyjny. Niektórzy pewnie jękną z dezaprobatą na sam dźwięk słów "automat perkusyjny", ja jednak ośmielę się stwierdzić, iż było to nieuniknione. Żeby ta muza miała potrzebny ładunek agresji i jadu, trzeba było użyć automatu. Mam wrażenie bowiem, iż partie perkusji były by nie do zagrania przez żywego pałkera. Są za szybkie, szczególnie taktowce miażdżą prędkością. Obawiam się że nawet Derek Roddy (Hate Eternal), który jest mistrzem jeśli chodzi o tempo taktowców, by tego nie odegrał. Abstrahując jednak od bębnów, cała reszta jest na bardzo wysokim poziomie, choć jak wspomniałem, to dźwięki wyjątkowo niełatwe i dla nieosłuchanych z death metalem mogą być jedynie bezmózgową łupaniną. Nic bardziej mylnego - to szczegółowo obmyślony i skomponowany koncept album, który bynajmniej nie rządzi się prawami chaosu. Wszystko tu jest na swoim miejscu, tylko trzeba się przez Weeping Birth porządnie i dogłębnie przegryźć. To taka płyta, na której z każdym słuchaniem znajdzie się coś nowego, aczkolwiek nie można przeholować. To nie krążek do śniadanka ani obiadku, nie jest też wskazane przerywanie smakowania muzyki innymi czynnościami, wybijającymi z rytmu. "A Painting of Raven and Rape" trzeba łykać w całości, ogarnąć jako jedną, niepodzielną sztukę. Tylko wtedy można doświadczyc niesamowitych wrażeń artystycznych płynących z tego krążka. To taki mroczny obraz namalowany deathowo-blackowym pędzlem.
Jedną z ciekawostek jest fakt, iż tak naprawdę ten materiał nie jest taki świeży. Powstał już w roku 2000 i został na trzy lata "półkownikiem". Widocznie świat nie był jeszcze gotowy na przyjęcie tak specyficznej i ekstremalnej muzyki, wymykającej się wszelkim kanonom komercji, nawet tej metalowej (vide Cradle of Filth). Dopiero w roku 2003 płyta ujrzała światło dzienne, jako wydawnictwo zrealizowane całkowicie własnym sumptem. Mimo to krążek brzmi bardzo świeżo i nieszablonowo. Chciałoby się jeszcze dodać cos o technice, ale jest to kompletnie zbyteczne. Żeby zagrać ten materiał, trzeba być bardzo wyrobionym muzykiem i tyle. Przeciętniak nie miałby tu żadnych szans. Najlepsze utwory? Nie ma takowych, cała płyta jest niesamowicie zwarta, to jeden wielki opus od początku do końca. Piekielnie szybki, mocny i szalenie spontaniczny. Niedługo nowy krążek - strzeżcie się!