Na kolejną płytę Niemców musieliśmy czekać aż pięć lat, ale było warto. "Timecode" nie odbiega stylem od poprzednich nagrań Chandeliera, ale jest albumem bardziej dopracowanym i doskonalszym. Wciąż pierwszoplanowymi postaciami w zespole są wokalista Martin Eden, obdarzony interesującym i dobrze wykorzystanym głosem, oraz gitarzysta Udo Lang, co chwilę dający dowód swej sporej wyobraźni.
Po pierwszych przesłuchaniach płyta nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Większość utworów utrzymanych jest w zbliżonym klimacie, brakowało fragmentów od razu przykuwających uwagę, co wraz z długością płyty - 74 minuty - dawało uczucie monotonii. Dodatkowo ocenę pogarszały dwa kawałki, zdecydowanie zbyt łatwo wpadające w ucho: "Child Of Hope" i "Ferengi Lover", co sugerowało, że płyta "została przeznaczona dla szerszego grona odbiorców". A jednak pozory mylą. Gdy bardziej zagłębiłem się w tą płytę, ujawniły się jej prawdziwe walory: mnóstwo ciekawych pomysłów melodycznych, piękne solówki gitarowe i sporo zamieszania w sferze rytmicznej. Wyróżnia się pod tym względem tytułowy "Timecode" z intrygującym wstępem, z którego wypływa solo gitary, i późniejszymi powrotami początkowego tematu. Łagodne brzmienie zespołu jest naprawdę przyjemne. Piękny nastrój wytwarza się w "Half Empty, Half Fool", gdzie po dość dynamicznym fragmencie zostaje tylko gitara akustyczna i nastrojowy śpiew Martina. Pierwsza strona mojej kasety - aż do "Living In the Human Race", z pominięciem "Child Of Hope", spokojnie zasługiwałaby na dwie mordki. W drugiej części jest jednak mniej fragmentów naprawdę przykuwających uwagę, a ponadto znajdują się tam wspomniane wcześniej dwie "balladki". Mimo tego wciąż jest sporo do słuchania, a ładne, miękkie, art-rockowe brzmienie powoduje, że płyta nie staje się nudna. Ogólnie - ciekawa płyta, godna polecenia szczególnie miłośnikom symfonicznego, melodyjnego grania á la Pendragon.