Co łączy ze sobą klasyków sceny Canterbury – Soft Machine oraz współczesny japoński girls-band – Morning Musume??? Przyznam się szczerze, że nie mam bladego pojęcia… faktem natomiast jest, że z połączenia nazw dwóch powyższych zespołów zaczerpnęło swój szyld młode japońskie trio, którego debiutancki krążek stanowi kolejną niebanalną pozycję w katalogu Poseidon Records.
Muzycznie Morsof znacznie bliżej do tej pierwszej grupy, z drugą natomiast łączy ich chyba tylko nieziemsko wręcz kiczowata okładka. Zawartość dźwiękowa „Heap” oscyluje bowiem głównie wokół gatunków jazz-rock i fusion, zagranych jednak w sposób daleki od schematyzmu i skostnienia, charakteryzujących znaczną część wydawnictw z tej półki. Główna w tym zasługa lidera grupy – Miko Fukushima, którego styl gry na saksofonie zawdzięcza tyleż samo klasykom, co spadkobiercom jazzowej awangardy. Dzięki temu muzyka Morsof nabiera unikalnego szlifu i ucieka prostemu zaszufladkowaniu, nawiązując do naprawdę szerokiego spektrum wykonawców: od Weather Report, przez Erica Dolphy’ego po Kena Vandermarka. Debiutancki album grupy łączy ze sobą te wszystkie wątki, jawiąc się jako swoisty pomost między przystępnością a ambitnością, kompozycją a improwizacją, precyzją a spontanicznym żywiołem…
Niewątpliwie płytę uatrakcyjnia także udział zaproszonych gości z zaprzyjaźnionych grup: Le Silo, Imones i Sakerock, którzy odcisnęli silne piętno na ostatecznej zawartości „Heap”. Najjaśniejsze, moim zdaniem, punkty tego wydawnictwa to tytułowa suita, która w połowie całkiem urywa się ramom kompozycyjnym, podążając w stronę swobodnej zabawy dźwiękami, oraz kończący album, niezwykle intensywny i cudownie chaotyczny „DADA”. Obrazu całości dopełniają dwa bardziej klasyczne utwory: poprzedzony intrem „Underdog’s Blues”, w którym na tle zapętlonej bluesowej sekcji rozwijają się solówki klawiszy, saksofonu i gitary, oraz „afro zone”, czarujący przede wszystkim puzonowo-saksofonowymi dialogami. Otrzymujemy w ten sposób ponad czterdzieści minut muzyki utrzymanej na bardzo wysokim poziomie, a miejscami wręcz porywającej.
„Heap” to kolejny album „na przecięciu”, a więc starający się zaprezentować nieco bardziej twórcze i nieschematyczne podejście do muzyki wywodzącej się z nurtu jazz fusion i choćby tylko dlatego wart jest uwagi. Ograniczenie się jednak do takiego stwierdzenia byłoby dla Morsof niezwykle krzywdzące: wielowątkowe kompozycje, wspaniałe umiejętności muzyków, a przede wszystkim owa „chemia”, nie pozwalają podejść do tego krążka jako do kolejnego bardzo dobrego, acz „pustego” popisu wirtuozerskich umiejętności. Raz ognista, raz liryczna – muzyka zawarta na „Heap” mieni się różnorodnością nastrojów i potrafi być katalizatorem intensywnych i żarliwych emocji. Wspaniały i porywający album, który bez dwóch zdań znajdzie się w czołówce moich tegorocznych, ulubionych wydawnictw.