We wrześniu 2020 roku Anathema na czas nieokreślony zawiesiła swoją działalność. Od tego czasu minęło ponad cztery lata, formacja w dalszym ciągu jest w stanie hibernacji, a jednak fani grupy nie mogą narzekać na brak muzyki w duchu ich ukochanego zespołu. Bo Weather Systems jest nową formacją Daniela Cavanagh, który powrócił do odłożonego w 2020 roku materiału i stworzył z niego płytę Ocean Without A Shore.
Trudno nie dostrzec, że jest to dzieło w ewidentny sposób nawiązujące do Anathemowych klimatów. I to nie tylko w muzycznych aspektach. Bo nazwa zespołu to tytuł wydanego w 2012 roku jedenastego albumu Anathemy a okładka jest inteligentnym, graficznym odwołaniem się do pracy zdobiącej album Weather Systems. Ponadto, na płycie zespół powraca do dwóch kompozycji z przeszłości Anathemy. Piękna Untouchable Part 3 to powrót do płyty Weather Systems, na której znalazły się dwie pierwsze części Untouchable. Trzecia jej odsłona idealnie komponuje się z przeszłością swoją balladową formą, dominującą figurą fortepianu, smyczkową delikatnością, żeńską wokalizą i emocjonalnym, wzniosłym wręcz, orkiestrowym finałem. Drugą retrospektywną kompozycją jest Are You There? Part 2, czyli powrót na płytę A Natural Disaster sprzed ponad dwudziestu lat. Ta część jest jeszcze bardziej orkiestrowa i gdy wchodzi w niej perkusja zaczyna dziać się prawdziwa przemelancholijna magia. Kończąc wszak wątek Anathemowych łączników nie wolno zapomnieć o tym, że w składzie zespołu jest jeszcze perkusista Anathemy, Daniel Cardoso.
Czy zatem muzyka z podzielonego na dwie części (First Steps i Learning To Fly) Ocean Without A Shore może daleko odbiegać od twórczości formacji z Liverpoolu. Nie! Dla mnie to w zasadzie kolejny album Anathemy i prawdziwy must have dla każdego jej fana. Dodajmy od razu - jeśli możemy dzielić twórczość Brytyjczyków na pewne okresy – tej Anathemy od 2010 roku, kiedy ta powróciła z albumem We're Here Because We're Here. Myślę, że każdy znajdzie tu aranżacje, smaczki, harmonie i brzmieniowe pomysły, które w ciągu tych ostatnich kilkunastu lat zadziały się na ich płytach. Czy to źle? Bo przecież jednak wtórne...
Nie, bo ta płyta broni się tym, co w muzyce najważniejsze – świetnymi piosenkami z pięknymi melodiami. To album dla kochających w muzyce melancholię, nostalgiczność, pewien romantyzm i wyjątkową emocjonalność. Żeby była jasność, nie jest to „cicha” i subtelna tylko muzyka. Bo jest na niej też gitarowy ogień wpisany w riffy. Jak w otwierającej całość Synaesthesii, rozpędzonym Do Angels Sing Like Rain?, czy w wybuchającym w finale Still Lake. To zresztą chyba jedyny tu utwór, który jakoś we mnie nie wszedł. Bo reszta to rzeczy arcypiękne, z bardzo charakterystycznymi dla nich, fantastycznie zapętlonymi, motywami, czyniącymi kompozycje bardzo transowymi i hipnotycznymi (Do Angels Sing Like Rain?, Ghost In The Machine, Ocean Without A Shore). No dobra, pewną tu odmianą jest zamykający wszystko, utrzymany w duchu world music, nieco etniczny The Space Between Us. Trudno tu wybrać tę jedyną perłę, ale gdybym już musiał, to byłaby to chyba cudowna ballada Take Me With You. W pierwszej części ascetyczna, w drugiej uderzająca ekstremalnymi emocjami. Polecam Państwu tę płytę. Absolutnie.