Przyznam otwarcie, że do tej pory grupę Aneke znałem tylko „z nazwy, która obijała mi się o uszy”, niemniej nigdy nie słuchałem jej muzyki. A formacja nie jest nuworyszem na muzycznym rynku, wszak powstała trzynaście lat temu i ma na swoim koncie dwa pełnowymiarowe albumy: Hikikomori z 2013 roku i cztery lata późniejsze Kontinuum. Wraz z Esperą artyści trafili pod skrzydła krakowskiej Lynx Music i dzięki temu krążek dotarł do naszej redakcji.
Przygotowując się do tej recenzji odnalazłem w sieci poprzednie płyty formacji i „na szybko” zapoznałem się z ich zawartością. I choć był to dość powierzchowny i jednorazowy kontakt, zaryzykuję stwierdzenie, że najnowsza płyta Aneke jest ich zdecydowanie najlepszym i najbardziej dojrzałym materiałem. Dlaczego? Być może dlatego, że powstawał on nie bez problemów? Jak napisali muzycy, album zaczęli nagrywać w 2021 roku i ten, według planów, miał być gotowy po miesiącu. Jednak, jak stwierdzili: w tym momencie los ryknął śmiechem i złapał się za brzuch. Ostatecznie prace nad płytą grupa skończyła trzy lata później.
Tak naprawdę, to jednak inne walory decydują o tym, że ta płyta mi się podoba. Zacznijmy od tego, że to muzyka, która ma niewiele wspólnego z progresywnym rockiem, co mógłby sugerować wybór wydawcy. To raczej energetyczny, fajny rock, bez większego zadęcia i pompatyczności. Zresztą, wrócę raz jeszcze do muzyków, którzy w promocyjnym tekście o początkach grupy napisali: nie towarzyszyła temu żadna głębsza filozofia ani założenia koncepcyjne – chcieliśmy po prostu grać to, co lubimy i to, co zagrać umiemy, czyli prostą (ale nie prostacką) muzykę rockową.
I to zdanie trafia w sedno. Bo na Esperze dostajemy dwanaście zgrabnych, rockowych numerów. Czasami rozpędzonych, innym razem mniej spiesznych. Zwykle jednak z bardzo nośnymi melodiami w refrenach, dobrymi instrumentalnymi formami i ciekawymi aranżami. Dowód w sprawie dostajemy zresztą już na samym początku wraz ze świetnym openerem Motyle i papryczki. Przecudnej urody refren z pięknymi harmoniami i z, może nie odkrywczym, ale jakże optymistycznym tekstem w refrenie (Czy chcesz tak dalej trwać? Czy chcesz tak dalej żyć? Biegnij co tchu, łap tyle światła ile w nocy masz snów. Taka chwila może nie trafić się znów!) po prostu chwyta za serducho. Z innych moich faworytów, podobnego kalibru, muszę wymienić bujający Reach the sky, wszakże z ładnym stonowaniem w środku, oraz Brakuje drogi nam, trochę połamany (może i ciut przez to „progresywny”), hard rockowy, ze wzniosłym refrenem i ładną gitarową solówką. Takiej majestatyczności doświadczymy też nieco w Zaburzeniach, zaś blues rockowych i hard rockowych klimatów liźniemy jeszcze w Wiem czego chcesz, czy w 40 godzin. Z kolei w Nie zmienię nic pachnie mi legendarnym Hurtem, tym od Załogi G.
Cóż, macie państwo ochotę na kilkanaście, z pozoru prostych, rockowych piosenek niosących w sobie jednak sporo niebanalności, z trafnymi tekstami o otaczającym nas codziennym życiu? Jeśli tak, polecam.