Pierwszy raz z muzyką, która znalazła się na tym krążku, zetknąłem się pod koniec listopada ubiegłego roku. Wówczas to Maciej Meller, w ramach swojego Live After Zenith w sosnowieckim POK Kazimierz, udostępnił na chwilę scenę perkusiście swojego zespołu, Łukaszowi Oliwkowskiemu, a ten pozostał na niej tylko z handpanem. I gdy wydawało się, że już nic bardziej intymnego tego wieczoru zebrani nie usłyszą, ze sceny popłynęły niezwykle ascetyczne, ale pełne bogatego, wielowarstwowego brzmienia, dźwięki wyjątkowego instrumentu perkusyjnego. Wówczas też pojawiła się zapowiedź albumu z tą muzyką. Muzyką, która już za chwilę trafi do rąk słuchaczy.
Tylko pobieżnie przeglądając sieć można natrafić na stwierdzenie, że gra na handpanie jest czymś bardzo intuicyjnym i niezbyt trudnym. Słuchając debiutanckiego albumu Oliwkowskiego mam kompletnie inne odczucia. I nie chodzi tu tylko o to, że to instrument perfekcyjnie łączący rytm z melodią, czy też o konieczność naprawdę precyzyjnego i delikatnego uderzania dłońmi po metalowych płatkach. Bardziej o to, że handpan wymaga pewnego zespolenia z nim grającego artysty-muzyka. A może też i pewnej intelektualnej nadbudowy. To wtedy oddaje całą swoją duszę i muzyczne piękno. I Łukaszowi Oliwkowskiemu udało się to wszystko zeń wydobyć.
Jednak nie powinno to dziwić. Bo Oliwkowski to nie tylko doktor nauk humanistycznych, nauczyciel, pisarz, znany w regionie animator kultury i wreszcie muzyk, ale przede wszystkim człowiek o szerokich intelektualnych horyzontach, pasjach i zainteresowaniach. To one pozwoliły mu stworzyć Lete, które słuchacz może odczytywać na wielu poziomach, dokonywać też własnej interpretacji tych instrumentalnych dźwięków. Sam autor jednak podrzuca mnóstwo podpowiedzi. Wystarczy zerknąć na tytuły wielu kompozycji, które odnoszą się do historii, archeologii, mitologii, religii, czy literatury. Zresztą, tytułując swój projekt Thymele (ołtarz, będący symbolicznym centrum teatru, przypominający o jego sakralnym charakterze) sugeruje, że podstawą sztuki jest przeżycie duchowe. A sama muzyka w tym kontekście ma leczyć dźwiękiem i być swoistym katharsis.
I tych szesnaście kompozycji tworzących niezwykle jednorodną całość taką rolę z pewnością może pełnić. Wymaga wszak od słuchacza zaangażowania i skupienia. Wtedy oddaje wszystkie swoje walory. Cudowną hipnotyczność, magiczną niekiedy transowość, ogromną przestrzenność, w której słychać czasami (choć rzecz nagrano w inowrocławskim Islands Studio) chłodny pogłos mrocznych, romańskich świątyń. Być może wynika to z faktu, że - jak przyznał artysta – szkice tych utworów rodziły się w jego głowie w takich świątyniach, przy grobowcach megalitycznych, wałach grodzisk, w ruinach zamków, czy w lesie.
Nie będę ukrywał, że najbardziej przy słuchaniu Lete fascynuje mnie już wspomniane selektywne brzmienie, oddające każdą subtelność, wręcz każde muśnięcie handpanu przez opuszki palców. Wbrew pozorom, chwilami sprawia to wrażenie „grania ciszą”. Kluczem są jednak kompozycje, które mimo ascetycznego instrumentarium, bronią się prawie „nagimi”, pięknymi, pełnymi klimatu i nastroju melodiami. Najbardziej intrygująco robi się, gdy handpan Oliwkowskiego zyskuje instrumentalnego towarzysza. Jak gitarę Macieja Mellera w otwierającym całość Göbekli Tepe: The Need for the Sacred, która przenosi tę kompozycję w bardziej orientalne i pustynne rewiry. Albo jakże subtelną trąbkę Pawła Hulisza w „Modlitwie mojej cichej i bez słów”. Dzięki niej utwór zgrabnie łączy w sobie etniczność z jazzowym posmakiem. Zachwyca też Kairos z figurami fletu Jacka Zasady, które rozjaśniają tę kompozycję. Nie wolno też zapomnieć o Synchroniczności, bardzo mrocznej dzięki kontrabasowym formom Nikodema Pabisza. Kilka utworów zyskało też na klawiszowych śladach Zbigniewa Florka.
To muzyka ilustracyjna, wymagająca zatrzymania. Może chwili zadumy i zamyślenia. I pewnie nie dla wszystkich. Jednak ci, którzy jednak przy niej przystaną i otworzą dla niej swoją wrażliwość, z pewnością nie będą żałować.