Z krakowskim, polsko – ukraińskim kwartetem jesteśmy niemalże od początku. Mieliśmy okazję pisać o ich debiutanckiej EP-ce Heavy Matter, którą przekazał nam do recenzji, po warszawskim Summer Fog Festival w 2019 roku, gitarzysta Michał Chalota (co ciekawe, podczas tamtego wydarzenia jedną z gwiazd była formacja David Cross Band, której występ na tegorocznej edycji ProgRockFest w Legonowie… Fren poprzedzał). W następnym roku był pełnowymiarowy debiut Where Do You Want Ghosts to Reside, a teraz – po pandemicznej przerwie – muzycy wracają z nowym „długograjem”, All The Pretty Days, który swoją premierę będzie miał 8 października.
Pisząc o ich pierwszej płycie zauważyłem, że muzycy szukają swojej muzycznej niszy, gdzieś między rockiem progresywnym, jazzem, fusion i psychodelią. A po pierwszym kontakcie z EP-ką Heavy Matter i kompozycją Pleonasm miałem nawet wrażenie, że najbardziej ciągnie ich do fusionowo-jazzowej formy.
All The Pretty Days w dużej mierze zmienia w mojej głowie obraz ich muzyki. Panowie są o dwa lata starsi, muzycznie dojrzalsi, bardziej stonowani i ułożeni. Mam wrażenie, że mają poczucie, iż „więcej”, nie znaczy „lepiej”. Bo czasami mniej dźwięków bardziej otwiera muzykę na słuchacza. I tu tak jest. To w zasadzie instrumentalny rock, jednak bez postrockowych zapętleń i powtórzeń, z dużym szacunkiem do tradycji, tej z lat 70-tych. Wielowątkowy, zarówno w melodycznych tematach jak i rytmicznych strukturach.
A jednak to muzyka na wskroś współczesna. Bo artyści wpuścili do niej mnóstwo powietrza, przestrzeni (o tak! To dobre słowo), ujmujących, nostalgiczno – pastelowych, czasami jesiennych tematów. A wszystko to obleczone naprawdę pięknymi melodiami! Dla mnie, pod tym względem, to ich absolutnie najlepsza rzecz. Z drugiej strony, z tą subtelnością i delikatnością świetnie koresponduje taka progrockowa symfoniczność i pompatyczność.
Chcecie coś na „dowód w sprawie”? Nie umniejszając roli rozpoczętego sentymentalnie Hammilla z klasycznie wręcz brzmiącymi figurami pianina i wzniosłym finałem, spróbujcie ponad 10-minutowej Wiosny. Tak, jest bardzo Riverside’owa, ale w takim Frenowym stylu. Z emocjonalnym narastaniem i bardzo stylowymi, wręcz porywającymi solówkami gitarowymi. Zaryzykowałbym, że to taki mój „polski, instrumentalny progresywny długas roku”. Podobać się też może równie długi Romantik z pianinkiem niczym krople wiosennego deszczu i - na ich tle - swoista miniaturka, ledwie trzyminutowa Bajka. Dwie ostatnie kompozycje, tytułowa All The Pretty Days (ależ w niej jest poniosły finał!) i Turque, przynoszą pewne orientalne i psychodeliczne refleksy. Przy okazji, kończący całość Turque to najdłuższa kompozycja w ich historii (istna suita - ponad 24 minuty). Chciałoby się napisać, że to ich takie Supper's Ready :). A żeby było ciekawiej, ja tam faktycznie słyszę trochę starego Genesis.
Bardzo piękna, inteligentna i ilustracyjna na swój sposób płyta (zerknijcie na wybrane tytuły). Pewnie świata nie podbije, ale do szukających ładnie podanej, mądrej, przemyślanej i do tego momentami, naprawdę chwytającej za serducho, muzyki, powinna trafić.