Nie pisaliśmy jeszcze w naszym recenzyjnym dziale o Karmamoi a szkoda, bo grupa ma już całkiem spory dorobek. Przedstawmy zatem ich trochę. To włoska formacja założona w 2008 roku przez perkusistę Daniele Giovannoniego i wokalistę Serenę Ciacci. Zadebiutowali w 2011 roku albumem Karmamoi i do dziś, łącznie z niżej recenzowanym krążkiem, dorobili się pięciu albumów. W zespole było trochę roszad w składzie ale można powiedzieć, że od drugiego wydawnictwa, Odd Trip, trzon formacji stanowią wspomniany Giovannoni, gitarzysta Alex Massari oraz basista Alessandro Cefali. Warto też wspomnieć o Sarze Rinaldi, która na ostatnich trzech płytach była główną wokalistką, choć na każdej z nich pojawiała się jako gość.
Piąty album muzyków, podobnie jak ostatnie wydawnictwa, ma charakter koncept albumu. Na wydanym w 2016 roku Silence Between Sounds badali i próbowali zrozumieć przyczyny ludzkich niepowodzeń, z kolei pochodzący z 2018 roku The Day is Gone zainspirowany był pożarem londyńskiego wieżowca Grenfell Tower (muzyków poruszyła historia syryjskich braci Mohammeda i Omara, którzy uciekli z Syrii, mieli dom w Londynie, ale Mohammed zginął w tej katastrofie). Tym razem inspiracją jest słynna powieść George'a Orwella 1984. Muzycy nawiązują na płycie do niektórych wątków powieści, dostosowując je do współczesności i koncentrując się na ludzkim umyśle i jego słabościach. Za muzykę i słowa (za wyjątkiem trzech kompozycji) odpowiada założyciel grupy Daniele Giovannoni. On też wyprodukował album wraz z Markiem Tuckerem i Octavią Brown. Warto jeszcze w tych wstępnych informacjach dodać, że na płycie pojawią się znakomici muzycy, w tym Adam Holzman z zespołu Stevena Wilsona i Steve Unruh z United Progressive Fraternity.
Pod względem muzycznym grupa ewidentnie eksploruje rewiry rocka progresywnego. Room 101 jest ponad godzinnym materiałem składającym się z siedmiu długich (7 – 10 minutowych), rozbudowanych kompozycji. Już na wspomnianym Silence Between Sounds muzycy poszli w większe bogactwo aranżacyjne rozszerzając swoje instrumentarium o wiolonczelę i flet i tak jest do dziś. Na Room 101 usłyszymy pianino, moog, ale też flet i skrzypce. W ten sposób otrzymujemy pewną mieszankę nowoczesnego, progresywnego brzmienia ze sporą dozą intensywnej elektroniki oraz bardziej tradycyjnymi rozwiązaniami.
Nie ukrywam, że absolutnie najlepszą tu dla mnie kompozycją jest najdłuższy w zestawie Zealous Man. Rozpoczęty nastrojowo od kobiecego śpiewu i towarzyszącego mu pianina, z czasem się rozwija, zyskuje świetną melodię, progresywną wzniosłość, ładne harmoniczne wokale oraz niezwykle udane gitarowe solo. Po pewnym wyciszeniu staje się z kolei nieco ostrzejszy i agresywny. To zresztą reguła dotycząca większości utworów, które rozpoczynają się delikatnie a później zyskują na rytmice, czasami pewnej motoryczności i proponują większe bogactwo aranżacyjne. Tak też jest w ciekawym Drop by Drop, w pierwszej części chwilami onirycznym, w drugiej wręcz symfonicznym dzięki partiom chóralnym. Nie jest to oczywiście muzyka wolna od inspiracji. W Dark City w subtelnych partiach gitarowych usłyszymy Anathemę z okolic We're Here Because We're Here, a w tytułowym oraz nieco dusznymi i mrocznym oraz eksperymentalnym Room 101, czy wreszcie w kończącym całość The New World można doszukać się brzmienia Porcupine Tree. Nie jest to może płyta wybitna i odkrywcza, ale niewątpliwie ambitna w założeniach i interesująca. Warto dać jej szansę. Zasłużona „siódemka”.