Z supergrupą Flying Colors sprawa jest dosyć prosta. Panowie nagrali trzy albumy studyjne i po każdym z nich zarejestrowali koncertowy materiał wizyjny (DVD, Blu-ray) podczas występów promujących dane wydawnictwo. I tak po debiutanckim Flying Colors dostaliśmy Live in Europe (2013), po Second Nature wyszło Second Flight: Live At The Z7 (2015) a po Third Degree swoją premierę w zeszłym roku miało Third Stage: Live in London. O wszystkich ich płytkach pisaliśmy, nadróbmy zatem szybko tę małą doprawdy zaległość.
Ktoś powie, że to nudne i mało interesujące – takie nagrywanie koncertówki po każdej płycie. A ja napiszę, że w ich przypadku wcale tak nie musi być. Bo choć obecność Mike’a Portnoya i Neala Morse może wskazywać na coś w rodzaju Transatlantic – bis i Neal Morse Band – bis, to jednak już udział w przedsięwzięciu takich herosów jak choćby Steve Morse i Dave LaRue nadaje Flying Colors zupełnie odmiennego kolorytu. Zresztą z tych wszystkich wymienionych supergrup to właśnie Flying Colors gra muzykę najmniej nadętą i pompatyczną, uciekającą od symfonicznego rozmachu, oferującą za to mnóstwo popowej lekkości. I słychać to na ich koncertach, pełnych swobody i luźnego podejścia do kompozycji.
Third Stage zarejestrowano 14 grudnia 2019 roku podczas ostatniego koncertu krótkiej trasy promującej album Third Degree, w stylowych wnętrzach londyńskiego O2 Shepherd's Bush Empire (mogących się kojarzyć choćby z naszym Teatrem Śląskim). Podczas dwugodzinnego show artyści zagrali piętnaście utworów, w tym sześć (na dziewięć) z nowej płyty: The Loss Inside, More, Geronimo, You Are Not Alone, Love Letter, Crawl. Czuć troszeczkę, że te najnowsze utwory bronią się nieco mniej od ogranych i osłuchanych „staroci”, choć wcale nie są zagrane „toćka w toćkę” w stosunku do oryginałów. Muzycy wpuścili do nich trochę koncertowej swobody i przestrzeni. No a poza tym przejmująca ballada You Are Not Alone, poprzedzona długą zapowiedzią Casey McPhersona dotyczącą jego osobistych doświadczeń z ratowania ludzi w Houston, kiedy uderzył huragan Harvey (tymi wydarzeniami zainspirowany jest tekst), jest prawdziwą perełką. Podobnie jak najbardziej progresywne z nowości, ponad 11 – minutowe Crawl. Lekkie Love Letter z kolei pokazuje ich prawdziwą słabość do Beatlesów – fantastyczne harmonie wokalne (choć nie takie dopracowane i wypolerowane jak w studiu) cieszą ogromnie (w głównych rolach Neal Morse i Mike Portnoy). O wykonaniach starszych utworów nie będę się rozpisywał, bo były one już rejestrowane na poprzednich koncertówkach. Dodam tylko, że rewelacyjnie wypada moje ukochane A Place in Your World, ładniutka Kayla (ależ tu jest piękny moment, gdy zespół wycisza spontanicznie instrumenty, by usłyszeć nucącą publiczność!), smutny Peaceful Harbor, no i sama już końcówka z Cosmic Symphony, w którym McPherson wychodzi do publiczności, hitowy The Storm, którego cała publiczność słucha już na stojąco, oraz „dyskotekowo-rockowy” Mask Machine.
Wszystko jest zgrabnie i dobrze sfilmowane a dźwięk naprawdę imponuje selektywnością. Szczególnie można się wsłuchać w każdy dźwięk gitary Morse’a (ależ feeling) oraz intensywne i precyzyjne figury basowe LaRue. Ech… szkoda, że nigdy nie zajechali do nas. Całości dopełniają występ formacji na Morsefeście w 2019 roku (sześć utworów) oraz cztery teledyski do kawałków z nowej płyty. Polecam bez najmniejszego zawahania.