Debiutancki album nowej polskiej formacji przynosi naprawdę mnóstwo niebanalnej muzyki. Organic Noises, bo o nich mowa, pochodzą z Krakowa i powstali jesienią 2016 roku. Od tego czasu zagrali już sporo koncertów i zdobyli trochę nagród na ogólnopolskich i międzynarodowych festiwalach oraz konkursach jazzowych, choć trudno ich muzykę lekką ręką nazywać jazzem.
Bo ogromną siłą ich debiutu jest przede wszystkim muzyczny eklektyzm podporządkowany poszukiwaniu ciekawego brzmienia i interesujących rozwiązań aranżacyjnych. Ich debiut to siedem kompozycji. Dwie z nich to niedługie Intro i Outro spinające klamrą album w klimacie muzyki etnicznej, jakby wyjętej z Gabrielowskiego Passion. Jednak pięć, w zasadzie instrumentalnych utworów (dwa nagrania – Pozic Mamo Roz i Dle Yaman - ozdobione są wokalizami) znajdujących się w środku, to już zupełnie inna bajka – wielowątkowe kompozycje zgrabnie mieszające różne stylistyczne szuflady.
Pewnym mianownikiem może być tu niewątpliwie fusion rock, ponadto różnorodność tematyczna i struktura utworów przywoływać muszą rock progresywny (w stronę tej łaty przybliża ich niewątpliwie wydająca ich krakowska Lynx Music). Reszta jednak to już muzyka etniczna, world music i folk, szczególnie czerpiący z kultury polskiej, bałkańskiej czy ormiańskiej. Zresztą artyści już w książeczce podkreślają, że album jest hołdem dla polskiej i ormiańskiej tradycji muzycznej. W tym aspekcie na szczególną uwagę zasługują dwa nagrania: Pozic Mamo Roz, okraszone tradycyjną melodią z rejonu Kurpiowszczyzny oraz kompozycja Dle Yaman, w której pojawia się oryginalna melodia ormiańska (stąd tytuł utworu). Sami muzycy proszą, aby przy jej słuchaniu nie zapomnieć o ludobójstwie Ormian z 1915 roku…
Na albumie uwagę zwraca aranżacyjne bogactwo wynikające z wykorzystania instrumentów akustycznych (skrzypce, obój, gitara, kontrabas), tradycyjnych (duduk, zurna) i tych współczesnych, takich jak gitara elektryczna, skrzypce, syntezatory, moog, bas i perkusja. Ciekawe jest jednak to, że muzycy bardzo płynnie potrafią łączyć rock z tymi etnicznościami. W efekcie tego wszystko naturalnie się łączy i przenika, jak w Yarkhushta, gdzie chwilami jest nawet lekko psychodelicznie, albo w Hoondz doprawionym wręcz hard rockowym riffem. Wspomniany Dle Yaman jest z kolei najbardziej spokojny, klimatyczny, momentami wręcz ilustracyjny, z dużą dozą muzycznego nastroju i melancholii. Kontrast albumu potwierdza natomiast następujący zaraz Lorik, bardzo szybki i porywczy z początku.
Bardzo interesujący debiut pokazujący przy okazji sporą muzyczną erudycję i biegłość jej twórców. Polecam poszukującym niebanalnych dźwięków.