Chciałoby się powiedzieć, że legenda powraca. Kielecki Ankh wypłynął na latach dziewięćdziesiątych tworząc, wraz z kilkoma innymi powstającymi wówczas grupami, nową falę polskiego rocka progresywnego. Sam mam do nich sentyment i do dziś, na półce, kasetową wersję powstałego w 1994 roku „czarnego” debiutu. Artyści wydali w tamtej dekadzie trzy płyty oraz jedną już w XXI wieku (Expect Unexpected z 2003 roku) i zamilkli na… 15 lat, powracając w ubiegłym roku z albumem Tu jest i tam jest.
Z pamiętnego debiutu w składzie pozostali Piotr Krzemiński, Krzysztof Szmidt oraz gościnnie tu pojawiający się, doskonale znany wszystkim skrzypek, Michał Jelonek. Z drugiej strony mamy też Michała Pastuszkę i Adama Raina, którzy grali na wspomnianym Expect Unexpected. I ten materiał jest swoistym pomostem między tymi odległymi czasami, a dniem dzisiejszym. Bo dwanaście kompozycji tu zapisanych powstawało w latach 2004 – 2017.
Efektem tegoż jest oczywiście płyta utrzymana w stylu szeroko rozumianego progresywnego rocka, jednak niezwykle różnorodna i eklektyczna, trudna do jednoznacznego sklasyfikowania. Pierwsze trzy utwory (Nie odchodź, Matematyczny, ANKH supreme), choćby przez gitarowe formy, zdradzają słabość do Karmazynowego grania. Szczególnie trzeci z nich pokazuje dążenie zespołu do diametralnej zmiany wątków w obrębie jednej kompozycji. To zresztą jeden z najciekawszych tu utworów.
Kluczem dla ich brzmienia są oczywiście skrzypce, za które tu odpowiadają Bieńczycki i Jelonek. Nadają one całości jazzowego, bądź jazz rockowego posmaku, nie można jednak zapomnieć o, chwilami pierwszoplanowej, roli rytmu i wszelkiego rodzaju form instrumentów perkusyjnych. Te, na przykład w BaBa, przybliżają kompozycję do etnicznych klimatów, a może nawet stylistyki world music. Dużo też tu fragmentów mocno eksperymentalnych i awangardowych. Usłyszymy je w …Ę, Kaktusie, czy Bella ragazza. Jednak ekstremalnym tego przykładem są Maliny, będące na swój sposób „uporządkowanym chaosem”. To tu, to tam artyści przemycają też psychodeliczne wątki (Kaktus, BaBa), są też wreszcie chwile bardzo przystępne, jak „piosenkowy” Erotyk, częściowo sielankowy i melodycznie jasny Kaktus, czy instrumentalny Matematyczny blues, w którym… nie ma nic z matematyki, ani z bluesa, jest za to przestrzeń, ilustracyjność i filmowość.
Uff… sporo tego i trudno to za jednym zamachem ogarnąć. Nie jest to granie łatwe i wymaga od słuchacza niemałego zaangażowania i muzycznej erudycji. Dlatego polecam głównie miłośnikom niebanalnych i idących pod prąd dźwięków.