Kolejne po By A Thread - Live In London (2011), The Retinal Circus (2013) i Ziltoid: Live At The Royal Albert Hall (2015) koncertowe wydawnictwo Devina Townsenda. Tym razem szalony Kanadyjczyk na warsztat wziął swój debiutancki solowy album Ocean Machine: Biomech, który w ubiegłym roku obchodził 20 – lecie. I właśnie z tego powodu 22 września 2017 roku artysta zaprosił swoich fanów do wyjątkowego miejsca - starożytnego rzymskiego amfiteatru Philippopolis w bułgarskim Płowdiw, wykonując tam ów krążek w całości. Miejsce może już powoli staje się „oklepane” (wszak występowali tam, niekiedy rejestrując swe występy, Fish, Marillion, Asia, Placebo, Opeth, Anathema, Ian Anderson, Katatonia, Paradise Lost, Nazareth, Lisa Gerard, Sons Of Apollo, czy wreszcie Sting i Tarja), jednak za każdym razem robi spore wrażenie i jest genialnym punktem wyjścia dla inteligentnego realizatora, potrafiącego wkomponować muzykę w tę antyczną przestrzeń.
Ten kultowy już album wybrzmiewa na Ocean Machine - Live at the Ancient Roman Theatre dopiero jednak w drugiej części zarejestrowanego na DVD koncertu (lub, jak kto woli, na ostatnim z trzech dysków CD dołączonych do tego pięknie wydanego boksu). Bo najpierw otrzymujemy zestaw dwunastu wybranych kompozycji z różnych albumów, w którym jednak dominują te z ostatniego wydawnictwa studyjnego Transcendence (Truth, Stormbending, Failure, Higher). Podczas tej części Devinowi i jego zespołowi towarzyszy orkiestra symfoniczna i chór kierowane przez Levona Manukyana, tego samego zresztą, który wspierał na tej scenie choćby Anathemę. I trzeba przyznać, że te orkiestrowe aranżacje Townsendowych utworów to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Bo jego potężne i ciężkie kompozycje są pełne wzniosłości i patosu. I symfonicy jeszcze mocniej je akcentują. Słuchając tych nagrań zacząłem wręcz myśleć, że chyba nikt tak widowiskowo jak Devin nie potrafi zestawić ekstremalnej (wszak czasami niewolnej od growlu) muzycznej agresji z klasycznymi brzmieniami. A gdy dodamy do tego, towarzyszące muzykom, pięknie oświetlone antyczne kolumny oraz tłum ludzi wypełniający kamienne schodkowe trybuny, konstatacja ta nie powinna dziwić. Tym bardziej, że Townsend postanowił też okrasić swój występ pokazem fajerwerków górujących nad amfiteatrem.
Ocean Machine jest już wykonywane bez orkiestry. Co ciekawe, mamy też zmianę w składzie samego zespołu. Brian Waddell zostaje zastąpiony przez oryginalnie występującego na Ocean Machine Johna Hardera. Ten, korzystający ze specjalnego balkonika rehabilitacyjnego, zostaje wprowadzony na scenę przez Devina i gra koncert na siedząco... Niezwykły gest ze strony Townsenda dla cierpiącego na stwardnienie rozsiane muzyka. Materiał w tej wersji wypada bardzo dobrze i pokazuje siłę tej niestarzejącej się muzyki. Tym bardziej, że atmosfera wydarzenia jest gorąca a sam Townsend niezwykle otwarty, gadatliwy, schodzący do fanów pod sceną, przybijający z nimi piątki i przekazujący im setlistę.
Jednym słowem, to obowiązkowe wydawnictwo dla każdego wielbiciela jego twórczości. No… jest mała „kontrowersja”. Rzecz, która dla fanów Kanadyjczyka nie będzie żadną nowością – brzmienie pełne pogłosu. Artystę poznać można po nim na kilometr. Bo to świadomy zabieg, swego rodzaju pieczątka. I tu też tak jest, choć mocarna perkusyjna stopa w połączeniu z koncertową przestrzenią może u niektórych sprawiać wrażenie bezwzględnej jej dominacji nad muzycznymi niuansami.