Warszawska grupa Indeed idzie za ciosem i niedługo po, recenzowanej zresztą u nas, płytce demo, wydaje pełnowymiarowy album. Przypomnę zatem bardzo szybko, że to nowa, istniejąca od ubiegłego roku kapela, w której występują już artyści z niemałym scenicznym stażem (choćby Piotr „Posejdon” Pawłowski – niegdyś w Closterkellerze, czy wokalistka Aleksandra Bojanowska związana swego czasu z Enshrine, The Legacy, INN i Syndromem Końca Stycznia).
Z trzynastu kompozycji zawartych na płycie „Indeed” pięć znalazło się wcześniej na wspomnianym demo („Blackjack”, „Kim jesteś sam”, „Czy ja to wina”, „Kaprys”, „Dysonans”). Zupełnie nowe numery nie zmieniają w jakiś znaczy sposób obrazu zespołu ukształtowanego tamtą małą płytką. Zespołu grającego gitarowego rocka z ciekawym riffem ale i chwytliwą często melodią. Do tego całość łagodzi żeński wokal Bojanowskiej, śpiewającej w naszym ojczystym języku. Chwilami można nawet zaryzykować, że kapela ociera się o mocniejszą odmianę pop – rocka.
Indeed stawia naturalnie na różnorodność. Jest zatem bardzo energetycznie („Blackjack” i „Kim jesteś sam”), przebojowo i bujająco („By historia mogła trwać”, „Kaprys”), bardzo ciężko (closterkellerowy „Ecce ego”, „Nie mam nic”) i balladowo („Dysonans”, oparty na partii pianina, dramatyczny i przejmujący utwór „Miejsce i czas”, „Alicja”). Za bardzo nie rozumiem dodania, jako trzynastego (nomen omen – pechowego?) kawałka „Ecce ego” w alternatywnej, „klubowo – smooth jazzowej” wersji, okraszonego trąbkami autorstwa Roberta Majewskiego. Choć słucha się tego nawet przymnie, nijak się to ma do całości, a i obrazu rockowej kapeli raczej nie zmienia.
Muzycy zaprosili na swój debiut dwóch gości: Skaję, który zaprezentował się w „Nie mam nic” oraz znanego choćby z „Idola”, Macieja Silskiego, wykonującego balladową „Alicję”- nie bójmy się tego powiedzieć - świetny komercyjny numer, który mógłby pohasać w paru rozgłośniach.
Produkcyjnie nie ma tu jakiegoś mistrzostwa świata. Zresztą sami artyści w książeczce dosyć żartobliwie napisali, że „do nagrań nie wykorzystano żadnego profesjonalnego studia nagrań, realizatora ani producenta, wykorzystano natomiast zestawy wooda mit cola”. I dobrze, nieźle wygląda ten kontrast komercyjnego szlifu z rockowym brudem. Ciekawy jednak jestem, w którą stronę Indeed będzie w przyszłości podążał. W kierunku bardziej wymagającego słuchacza, czy radiowego, czasami załapującego się na fajny, nośny numer, odbiorcy?