Po pięciu latach od debiutanckiego Out Of An Ancient World powróciła brytyjska formacja Riversea. Przypomnę, że to właściwie duet dwóch panów, wokalisty i gitarzysty Marca Atkinsona oraz klawiszowca Brendana Eyre, którzy posiłkują się licznymi gośćmi, bardziej lub mniej znanymi w światku progresywnego rocka. Tak było na poprzednim krążku, tak jest i teraz. Grupę wokalnie wspiera między innymi Olivia Sparnenn (Mostly Autumn), a ponadto grają Alex Cromarty (bębniarz Mostly Autumn), Lee Abraham (gitarzysta i basista Galahad), Simon Godfrey z Tinyfish i Robin Armstrong z Cosmograf na gitarach. Do tego ciekawą okładkę przygotował po raz kolejny popularny w progowych kręgach, z nieco baśniowych prac, sam Ed Unitsky.
Jednym słowem, mamy wszystko przygotowane zgodnie z poprzednio zastosowaną recepturą. Czy zatem i muzyczne danie smakuje identycznie? Cóż, bardzo podobnie. Ci, którym spodobała się pierwsza płyta, powinni koniecznie sięgnąć po ten album, tym bardziej, że w moim odczuciu jest on jednak lepszy i bardziej dojrzały.
Dwanaście kompozycji (na debiucie też tyle było) przynosi niespieszną, utrzymaną w balladowych tempach, zwykle nostalgiczną muzykę, okraszoną brzmieniami akustycznej gitary, głębokimi i długimi klawiszowymi plamami, jesiennymi dźwiękami pianina i oczywiście pięknymi, nieco Gilmourowskimi, gitarowymi solówkami (np. Shine, Drowning In Vertigo, Strange Land). Z tym wszystkim dobrze koresponduje nieco zbolały, chwilami jakby zachrypnięty, głos Marca Atkinsona. Całość spowija aura klimatycznego neoprogrocka, ubranego ponadto w bardzo ładne (jeszcze lepsze, niż na debiucie) melodie. W ich odkrywaniu sprzyja czyste, klarowne, wręcz dopieszczone brzmienie, mające sporo ciepła, ale i przestrzeni.
Słucha się tego zatem wyjątkowo smakowicie i nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że najlepiej w nocnym, domowym zaciszu, choć i podczas późnej podróży samochodem też może zabrzmieć stylowo. Słuchając otwierającego płytę utworu tytułowego i pojawiającej się tam formy pianina natychmiast przypomniało mi się norweskie Gazpacho, za chwilę trudno mi było przejść obojętnie obok wyraźnie dostrzegalnych dźwięków współczesnego Marillionu. Hmm…. Coś w tym jest. Ich muzyka czerpie z brzmienia i szeroko rozumianej atmosfery tych formacji. Tu można byłoby dodać jeszcze sporo nazw artystów grających w tak delikatny, nieco sentymentalny sposób. Ale po co. Najlepiej sprawdźcie sami. Bo warto.