W oczekiwaniu na nową płytę Manowar fanów epickiego heavy metalu czekała miła niespodzianka. W 2000 roku na rynku pojawił się album „Keep It True” Niemców z Majesty. Wydanie z prawdziwego zdarzenia ukazało się 2 lata później, w 2002 roku, za sprawą Irond Records. Było na niej 8 hymnów w duchu Amerykanów. Czego się można było spodziewać po tej młodej formacji? Słuchacz dowie się tego dopiero po odpaleniu krążka, więc w tym przypadku było tak samo – należało nacisnąć „play” i oddać się w ramiona epickości. Okładka może nie jest w stylu Manowar, ale sam obraz jest dość intrygujący. Gitara? Pokrwawiony metalowiec? Drzewa rodem z horroru? Mało zachęcająco, aczkolwiek po pierwszych sekundach doświadczamy muzyki oczywistej dla Joey DeMaio i spółki. Kiedy wchodzą gitary i perkusja, robi się już bardzo ciekawie. Marszowy rytm, chóralne zaśpiewy, następnie mocny głos wokalisty – zdecydowanie jeden z lepszych wokali w świecie heavy metalu. Tarek Maghary nie od parady nazwał siebie jako „Metal Son” (czyżby aluzja do jednej z piosenek na debiucie?).
Płytę otwiera utwór tytułowy. Niestety, jest to jeden niewypał jeśli chodzi o tekst, który idealnie współgra z okładką. Nie na to się chyba nastawiali fani heavy metalu. Jak już wspomniałam wyżej, piosenka ma marszowy klimat, jest męski chórek, rozpoczynający „Keep it True”. „Strong as Steel” wszystko prostuje, choć nie powala słuchacza na kolana. Mamy tu prosty tekst o rycerskiej stali i słowa z tytułu zaśpiewane najpierw po angielsku, potem po niemiecku. Fajny zabieg, który się sprawdził. Natomiast „Hail to Majesty” robi ukłon w kierunku Manowar jedynie muzycznie, tekstowo mamy powrót do muzycznych fascynacji. Należy się poważnie zastanowić, czy to aby jest epicki zespół? Pod względem gry muzyków i głosu Tarka owszem, ale jak na razie nie mamy nic z rycerskich zagadnień. Refren wypada tutaj znakomicie, jest power, moc. Zwrotki są lekko balladowe, co akurat wyszło muzykom jak należy. „Son of Metal” to heavy metalowy hymn, który na myśl przywodzi nam najlepsze dokonania Królów Metalu. Zespół w „Into the Night” z rycerskim tekstem pokazuje nam na co ich stać. „Metal Force” to kolejny kandydat na hymn o podniosłym i rycerskim tekście, który jednocześnie zalatuje wiązanką heavy metalowych słów. Ballada „We Will Ride” to przedostatnia przygoda z epicką muzyką prezentowaną przez Majesty. Pora na najdłuższą piosenkę z najdłuższym tekstem na płycie, czyli „Last Revolution”. Prawdziwy majstersztyk jeśli chodzi o słowa zawarte w tekście, który muzycznie nie odbiega od pozostałych numerów.
Te 41 minut upływa szybko, a wyznacznikiem całej płyty jest Heavy Metal i walka w imię Metalu. Jest trochę nierówno i mdło, ale jak na pierwsze wyjście z mroku jest nieźle, choć mogło być lepiej. Widać, że młodzi muzycy się starali, dopracowany to album nie jest, brakuje mu polotu i magii przyciągania. Sądząc po późniejszych wydawnictwach, grupa wydaje płyty z podobnym brzmieniem i oscyluje wokół tych samych tematów fantasy. Dla mnie wygodniejsze jest puszczenie „Kings of Metal” niż takiej miernoty „Keep it True”. Choć znajdziemy na nim wiele fajnych momentów, to i tak długo płyta nie zagrzeje miejsca w odtwarzaczu. Taki już urok Majesty. Ciężko im się przebić przez falę małolatów grających pod Manowar. Młodzież może chętnie po nich sięgnąć, starszym fanom heavy metalu odradzałabym. Niemcy za bardzo się zapatrzyli w swoich idoli i idą na oślep, a przecież Maghary nie grzeszy wokalem, bo ma mocny, gardłowy ton i idealnie pasuje do epickiej muzyki. Mam nadzieję, że Eric Adams się nie pogniewa, ale Tarek jako wokalista bardziej mi się podoba. Można by rzec: w młodzieży drzemie siła, ale w przypadku Majesty trochę się to nie sprawdza. Dla koneserów heavy metalu.