„Savage Requiem” to czwarty album belgijskiej formacji Magic Kingdom dowodzonej przez utalentowanego gitarzystę jakim jest niewątpliwie Dushan Petrossi. Nie znam wcześniejszych dokonań grupy, więc nie będzie żadnych porównań. Płyta przez przypadek wylądowała w moim odtwarzaczu i sądząc po okładce muzyka na niej zawarta to nic bardziej mylnego jak power metal z krwi i kości. Jako że jestem wielką fanką tego gatunku to płyta prędzej czy później musiała trafić w moje ręce. Po pierwszym przesłuchaniu doszłam do wniosku, że trzeba jej dać szansę.
Na dzień dobry wita nas intro „In umbra mea”, po którym następuje „Guardian Angels” - 7-minutowy kolos, który wprowadza nas w świat fantazji. Aniołowie Stróże czyhają na słuchacza w najmroczniejszych zakamarkach duszy w postaci iście metalowego brzmienia. Już samo otwarcie płyty zachęca do wzięcia udziału w tej power metalowej uczcie. Zaczyna się niczym „Legacy of Hate” Celesty, a dalej mamy gitarowe zagrywki wprost z płyt Running Wild, a kiedy po prawie dwóch minutach pojawia się wokalista możemy doszukać się nawiązań do Stratovarius i Nocturnal Rites. Ze strun Pan Petrossi wydobywa coraz to efektowniejsze riffy, które doskonale się komponują z pozostałymi instrumentami. Kolejny na liście jest „Rivals Forever” - rozpoczynający się od elektryzującej gitary i równie dobrze brzmiącej perkusji. Te nieco ponad 5 minut wypełnionych jest doskonałymi zagrywkami, wokalnie jest podobnie jak we wcześniejszym utworze, ale to nie przyćmiewa instrumentarium, które tak na dobrą sprawę wysuwa się na pierwszy plan. Petrossi robi cuda ze swojej gitary i to tutaj się sprawdza. Na śpiew można przymknąć oko. „Fool Moon Sacrifice” to nic innego jak kopia Iron Maiden na początku, następnie Within Temptation, a potem robi się nieco surowo, niczym Avantasia z „The Wicked Symphony” i wchodzi gardłowy Christian Palin, ale tutaj nie popisał się swym głosem. Przez te 6 i pół minuty przewija się cała gama zapożyczeń od innych zespołów.
„Ship of Ghosts” bezbłędnie zaczyna się zagrywką z „The Ancient Forest of Elves” Luca Turilli solo. W dalszej części utworu nagromadzone są miażdżące partie perkusji, podniosła orkiestrowa atmosfera, która dopełnia całego majestatu piosenki. Wiele tutaj mamy z Rhapsody Of Fire, ale Magic Kingdom ubrali to w swoje szaty. W tytułowym kawałku nadal króluje patos, ale na samym początku pojawia się melodia znana z „Hollowed Be Thy Name” Mob Rules, która przeradza się w styl Nocturnal Rites z „The Sacred Talisman”. „Four Demon Kings of Shadowlands” cechuje zgrabna melodyka, jak również „zduszony” wokal, co stawia samą piosenkę w nie najlepszym świetle. Czuć tu powiew z płyt Masterplan, na których wokalnie udzielał się Jorn Lande. Te 7 minut muzyki trochę męczą. Nie uświadczy słuchacz tutaj żadnych nowości, to po prostu zżynanie od innych kapel, które tak na dobrą sprawę mają do powiedzenia więcej niż Dushan Petrossi w pojedynkę. „With Fire and Sword” to w dalszym ciągu kopia – tym razem Dark Moor i Gamma Ray. „Dragon Princess” zaczyna się mało interesująco, kiedy wchodzą instrumenty robi się ciekawie, ale tylko do momentu wejścia Palina. Ogólnie rzecz biorąc mamy do czynienia ze zwykłym wypełniaczem. Z „Battlefield Magic” emanuje magia, która przeradza się w pełną gitarowych zagrywek piosenkę. Wraz z nadejściem wokalisty klimat zmienia się diametralnie w Rhapsody Of Fire i ciągnie się do końca. Są power metalowe chóralne zaśpiewy, gitara wysunięta na pierwszy plan i cała magiczna otoczka, która przyciąga słuchacza, ale to wszystko już było. Ostatnim utworem jest akustyczna wersja „Dragon Princess”. Nie mam się tu nad czym rozwodzić – ballada zdecydowanie nieudana. Jako całość płyta się broni tylko i wyłącznie w gitarowych riffach i typowej dla power metalu perkusji.
Mnie ta płyta do końca nie rozbawiła, czuję lekki niedosyt. Czyżby Petrossi cierpiał na brak oryginalnych pomysłów? Album nie broni się jako całość. Fakt, są fajne momenty, ale jak wspomniałam wyżej – to już gdzieś było. Wszystkie zespoły, które wymieniłam, odcisnęły swoje piętno. Dla zagorzałych fanów melodyjnego power metalu!