ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Sawic, Jarosław ─ Budka Suflera - Memu miastu na do widzenia w serwisie ArtRock.pl

Sawic, Jarosław — Budka Suflera - Memu miastu na do widzenia

 
wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2017
 
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
10.12.2017
(Recenzent)

Sawic, Jarosław — Budka Suflera - Memu miastu na do widzenia

Ale cegła!

Ponad siedemset stron! Tyle, że komu jak komu, ale Budce Suflera  taka obszerna monografia należy się jak psu buda. Jakby  nie było, to jeden z najważniejszych zespołów w historii naszej muzyki rozrywkowej. I znajdźmy takiego mądrego, który w miarę sensownie zmieściłby ponad czterdzieści lat historii grupy na mniejszej objętości papieru. Ale na pocieszenie – dużo zdjęć, szerokie marginesy i druk niespecjalnie gęsty.

 

Się czyta. Się czyta bardzo dobrze, bo rzecz napisana bardzo sprawnie, z beletrystycznym polotem, barwnie, z uczuciem. Jest  to pozycja bardzo wartościowa i to z kilku powodów. Jak wspomniałem – bardzo dobrze wymyślona i napisana. Miałem okazje czytać biografie artystów o bardzo barwnym życiorysie, przez które nie było tak specjalnie łatwo przebrnąć. A wymyślona – podtytuł  „Muzyka/Miasto/Ludzie” wcale nie jest przypadkowy. Sawic zręcznie posplatał dzieje zespołu, życiorysy muzyków, najważniejsze miejsca w dla zespołu i tworzy to wszystko naprawdę fajną całość, mimo, że może początkowo robić to wrażenie niepotrzebnych dygresji, ale wszystko się potem tak splata...

 

Historia Budki Suflera jest w jakiś sposób wyjątkowa, a w jakiś sposób typowa. Wyjątkowa, bo  historia każdego zespołu będzie wyjątkowa, ale też  podobna do innych wykonawców z tamtego okresu – użeranie  się z tą wredną, peerelowską  rzeczywistością, gdzie nigdy niczego nie było,. Instrumenty krajowe zwykle do niczego, a te porządne, to z drugiej ręki i za koszmarne pieniądze. Marne studia nagraniowe, potem wydawane to na równie marnym, trzeszczącym plastiku, złodziejskie stawki za płyty, za koncerty niewiele lepsze, granie  po klubach na Zachodzie do kotleta, wyprawy handlowo-artystyczne do ZSRR. No i wóda – wszechobecna. Pita cysternami. To wszystko przewija się przez biografie bardzo wielu polskich artystów z tamtego okresu. Budka pod tym względem żadnym wyjątkiem nie była – przez  to wszystko przejść musiała.

 

Autor podzielił tą książkę na takie jakby części – zgodnie  z podtytułem – „Miasto/miejsca/ludzie”. I tak też pisze – odrywa  się od historii zespołu, pisząc o lokalach lubelskich ważnych dla zespołu, miejscach ważnych dla zespołu, o ludziach związanych z zespołem. Na początku nie byłem do tego pomysłu do końca przekonany, ale te dygresje mają sens. One jednak popychają akcję do przodu. Tak jak wcześniej napisałem – czytałem  to z dużą przyjemnością, co jest zasługą po części autora, który losy Budki tak dobre opisał, ale też i samego zespołu, który mu dostarczył (tak  pewnie trochę mimowolnie) odpowiedniego materiału do opracowania. Mam oczywiście kilka uwag, no bo ideału nie ma. Największą wadą tej książki jest to, że jest to monografia autoryzowana. Czyli wiadomo, że pójdzie tylko to, na co zespół się zgodzi, a co mu nie będzie pasować – to  nie pójdzie. Chociażby miała by być z tego powodu niezła dziura w historii. Paru rzeczy mi tu brakuje – na  przykład jakie złe Mzimu nakłoniło Cugowskiego, żeby poszedł w politykę i został senatorem i to jeszcze w barwach PiSu? Albo  jak to było dokładnie z tą olimpijską płytą, którą w monografii potraktowano bardzo po macoszemu? Różne dobrze poinformowane wiewiórki twierdzą, że była to też swego rodzaju kontrybucja na rzecz ówczesnej władzuni. I nie był to pomysł tylko i wyłącznie szefa PSJotu. Trochę na zasadzie – wy nam zrobicie dobrze, a my wam za to też zrobimy dobrze. Albo jak doszło do rozwodu Budki z Jerzym Janiszewskim? Pewne sprawy zasygnalizowano, ale więcej w tym było niedomówień, niż informacji. Tak między wierszami autor daje do zrozumienia, że wie więcej niż może napisać. I to nie tylko w tej sprawie. co też warto zauważyć – życiorysy  Cugowskiego i Lipki są  najbardziej "przeźroczyste", jakby tu też gumka  cenzora pracowała bardzo intensywnie. No ale jeżeli alternatywą dla wersji autoryzowanej przez zespół był brak jakiejkolwiek monografii, to trzeba się cieszyć z co mamy. Szczególnie, że wydaje mi się, że aż tak dużo nie zostało zamiecione pod dywan. Bywa szczerze, aż do bólu i laurką tego nie można nazwać. Byli to ludzi z krwi i kości, ze swoimi wadami, zaletami, za to bardzo wierzący w to, co robili i którzy przez ponad czterdzieści lat pchali ten wózek konsekwentnie i z uporem. Inną wadą tej monografii jest brak porządnej dyskografii zespołu – jednak kartka i już – wymieniono płyty i to nie wszystkie. Więcej miejsca poświęcono spisowi fanów, podziękowaniom dla krewnych i znajomych  zespołu. Moim zdaniem to poważne niedopatrzenie.

 

Natomiast  absolutnie nie podzielam zdania Jarosława Sawica  na  temat  muzyki Budki. Obaj ją lubimy, ale każdy z nas inaczej. Autor zdecydowanie preferuje okres progresywny, a mnie jest właściwie wsio ryba, byleby mi się podobało. Mam  wrażenie, że Sawic jakby trochę tłumaczył zespół z tych nie-progresywnych płyt, szczególnie nagranych z Czystawem na wokalu. A szczerze mówiąc nie ma tu nic do tłumaczenia. Obie te płyty (nie licząc "Znicz Olimpijskiego") są bardzo dobre, szczególnie "Za ostatni grosz". Miałem to ( a może jeszcze mam?) na analogu i świetnie pamiętam tą kopertę bez grzbietu, z szarego, kostropatego papieru, na którym farba drukarska się rozlewała i ta przypadkowa okładka, idealnie pasująca do tytułu, jest najlepszą z możliwych, lepszej by nikt nie wymyślił. A sama muzyka – wzorcowy,  rockowy mainstream dla radia – osiem  numerów – osiem  potencjalnych singli. Na "Ona przyszła..." też jest dużo świetnej muzyki i też tu się nie ma do czego przyczepić – najwyżej  do produkcji. Sądząc po tym ile czasu jej poświęcono, powinno to wypaść lepiej, a wyszło raczej średnio – niezbyt  dynamicznie, niezbyt selektywnie, jakby za dużo pogłosu. Na ile jest to wina samego studia, a na ile realizatora – trudno  powiedzieć. W każdym razie "Słońca jakby mniej", "Planeta smoka", "Archipelag", tytułowy – to  jedne z lepszych rzeczy jakie Budka kiedykolwiek nagrała. Tak samo jak te trzy numery z Andrzejczakiem – wszystkie  są znakomite, "Jolka, Jolka" pod pewnymi względami też. A "Czas Ołowiu" najlepszy. Ciekawe, czy ktoś jeszcze kojarzy  Romy S? Pewnie niewielu, a była to bardzo znana i piękna austriacka aktorka Romy Schneider, która zmarła w 1982 roku. Ale Sawic wymienia w tym towarzystwie Ryszarda Riedla, który  wtedy żył, a kariera Dżemu dopiero nabierała rozpędu. Trudno było zakładać, że  umrze za jedenaście lat. Może chodziło mu o Ryszarda "Skibę" Skibińskiego? Mniejsza z tym. W każdym razie bardzo cenię Romualda Lipkę jako kompozytora z darem do pisania takich naprawdę porządnych przebojów – to  jest dar, rzadki  i bezcenny. Dlatego niekoniecznie wynoszę pod niebiosy  dwie pierwsze płyty Budki, bo to co robił Lipko jako kompozytor numerów "dla radia" to też było mistrzostwo świata – począwszy  od Anny Jantar, poprzez Izę Trojanowską (chociaż niekoniecznie to on wymyślił brzmienie a'la Ultravox, podobnych kapel już trochę wtedy było), Urszulę (akurat tutaj doceniam, ale nie lubię), a kończąc na kompozycjach dla samej Budki. Dla mnie ważniejsze jest to, że pisał dobrą muzykę, a nie, że zajmował się kiedyś prog-rockiem.  Chociaż    właściwie na każdej, albo prawie każdej płycie Budki jakiegoś epika znajdziemy. Czasami mogłoby być ich więcej bo im to zwykle dobrze wychodziło. Może Lipko trochę niedoceniał fanów Budki, którzy takie bardziej rozbudowane numery zawsze cenili i pewnie by im raczej nie przeszkadzało, gdyby takie kompozycje  wraz z kontrybucja dla radia były wymieszane na przykład stosunku pół na pół. A przy okazji Cugowski mógłby być lepiej wykorzystany. Takim wyjątkowym albumem w ich dyskografii, idealnie łączącym progresywne sacrum z mainstreamowym profanum jest "Czas czekania, czas olśnienia" – mocno  progresywna rzecz w porównaniu do poprzednich i późniejszych płyt, ale bardzo udana – zachowując  wszelkie proporcje – takie  polskie Cyferki, czyli udane wejście z prog-rockiem w lata osiemdziesiąte. Gdyby nie słabieńki "Dobrej zabawy nigdy dość", byłaby to płyta idealna. A okładka mi się podoba (Sawicowi się nie podoba), bo była czymś nowym w zgrzebnej peerelowskiej rzeczywistości – ascetyczna  w formie, ale dobry papier, zdjęcie naklejone, a nie wdrukowane – to było coś nowego. Może taka trochę niedoceniona płyta zespołu, a później na pewno nic lepszego nie nagrali. Moim zdaniem na pewno lepsza niż "Przechodniem byłem między wami…".

Czytałem sobie tą monografię,  słuchałem po kolei  tych wszystkich płyt i czasami nie byłem pewien, czy ta płyta, której słucham, to jest na pewno ta, o której pisze autor. Tak miałem przede wszystkim przy albumach z lat dziewięćdziesiątych. W książce to one są opisane tak od Himalajów do Dołu Mariańskiego, ale moim zdaniem wszystkie są na podobnym, całkiem dobrym poziomie. Przy  czym ta najbardziej wyklinana „Noc” jest najciekawsza,  „Cisza” wcale nie jest taka dobra, bo miejscami banałem zalatuje, "Nic nie boli..." jest nie najlepiej wyprodukowane, a "Bal..." brzmi najlepiej.  Dziwi mnie tylko rozdzieranie szat nad „Nocą” (przez samych członków zespołu). Jeżeli „Noc” miała być swego rodzaju eksperymentem, to ten eksperyment się udał.

 

Niedługo moja recenzja będzie niewiele krótsza niż książka Jarosława Sawica. Trzeba powoli kończyć. Na pewno Budka jest zupełnie wyjątkowym  zespołem w historii naszej muzyki rozrywkowej i drugiego takiego nie będzie. Z różnych powodów. Między innymi dlatego, że spory kawałek czasu potrafiło wytrzymać w nim razem dwie wyjątkowo mocne osobowości – czyli  Lipko i Cugowski. Co prawda miłości między nimi nigdy nie było, a ostatnio  przypominało to pakt o nieagresji, ale fakt jest faktem – potrafili  razem pracować długie lata.

 

Kilka lat temu Maryla Rodowicz opowiadała, że miała sen, że Budka Suflera zakończyła działalność. Obudziła się przerażona - Jezus Maria! Jak damy radę z Myslovitz tyle koncertów bez nich ogarnąć! Ale zorientowała się, że to sen, że koncertowa lokomotywa Budki działa nadal. Niestety Budka już całkiem realnie zakończyła działalność i Pani Maryla musi sama zasuwać po Polsce, bo popularność Myslovitz po odejściu Rojasa spadła do poziomu błędu statystycznego.

 

Budkę na żywo widziałem raz – we  wrześniu 2011, w Sanoku, na dużym plenerowym koncercie – był  to pierwszy i chyba ostatni koncert w życiu, na który poszedłem pieszo – z Czołgowiska na Błonie jest jakieś dwadzieścia minut piechotą. Nie spodziewałem się większych cudów na darmowym koncercie, szczególnie, że  grało wcześniej kilku wykonawców (na których przezornie się spóźniłem), a Budka na końcu – godzinny  set  The Best of, zdawkowy bis i tyle. A tu niespodzianka – zespół  w pełnym koncertowym składzie, z Andrzejczakiem również, czyli kilkanaście osób na scenie, czyli tzw. Mazowsze, zestaw jak się spodziewałem The Best of, ale trwający chyba ze dwie godziny, a zagrali wszystko co trzeba. Nie pamiętam na sto procent, czy był "Cień wielkiej góry", ale chyba był. Prześpiewałem z zespołem większość kawałków, z „Nie wierz nigdy kobiecie” na czele. Był to jeden z najfajniejszych koncertów jakie w swoim życiu widziałem.

 

I to by było na tyle. A książka jest fajna i warto mieć. Siedem gwiazdek z dużym plusem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.