Artykuły zawierające w sobie słowa „Foo Fighters” to zapewne obecnie jedne z bardziej klikalnych nagłówków w mediach muzycznych. Grohl i spółka od połowy lat 90. dzielnie trwają w grupie najpopularniejszych zespołów nie dając się zepchnąć do ławki dla dinozaurów, ale też broniąc się dzielnie przed rockową młodzieżą. Nie eksperymentują, nie próbują dopasować się do współczesnych trendów jak chociażby Coldplay, nie kłócą się jak większość zespołów końcówki poprzedniego tysiąclecia.
Nie może więc dziwić, że premierą dziewiątego albumu w dorobku grupy szybko okrzyknięto rockowym wydarzeniem jesieni 2017. Swoje zrobił też marketing, bo podczas wakacyjnych koncertów Foos dorzucili do setlisty kilka numerów, a kolejne informacje o gościach i okolicznościach nagrywania albumu tylko podgrzewały atmosferę.
Dave Grohl przyzwyczaił nas do tego, że jego wszystkie aktywności z ostatnich lat podparte są konkretną historią i potrzebą. Genialny koncept stojących za Sonic Highways (podróż po popularnych studiach nagraniowych w USA) zaowocował bardzo ciekawym albumem i jeszcze lepszym serialem dokumentalnym, który po prostu trzeba obejrzeć. Za Concrete and Gold stoi historia związana z jedną postacią. Greg Kurstin to niezwykle popularny producent … muzyki pop, który ma za sobą współpracę z Sia i Adele. Kilka lat temu Grohl zafascynował się brzemieniem zespołu the bird and the bee i po tym jak poznał Kurstina zapragnął nagrać z nim album. Okazja pojawiła się właśnie teraz i po przekonaniu członków zespołu oraz menadżera Dave i Greg połączyli siły tworząc utwory na dziewiąty album Foo Fighters. Znamienne jest to, że Kurstin nigdy nie wyprodukował albumu rockowego, co ma ogromny wpływ na brzmienie płyty. Jak podkreśla sam Grohl w fantastycznym, animowanym making of (poniżej) dzięki Kurstinowi Foo Fighters nie brzmi heavy tylko huge. Coś w tym jest, ale czy tego oczekiwaliśmy po jednym z popularniejszych zespołów rockowych świata, który od lat wyróżnia się szczerością i surowością brzmienia?
Największe hity Foo Fighters to przebojowe, stadionowe songi wsparte dynamicznym riffem i wrzeszczącym wokalem Grohla. Tak też zaczyna się Concrete and Gold. Genialne intro („T-shirt”) mogłoby już zawsze otwierać koncertowe setlisty Foos. Potężne brzmienie, wyrazisty riff, budowanie emocji i nastroju. Prawie półtorej minuty wprowadza nas do pierwszego singla „Run”, który już podczas premiery spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Rozpędzona, przebojowa produkcja zachwyca i od razu wpada ucho.
Grohl opowiadając w mediach o albumie nie tylko wspominał, że dzięki Kurstinowi udało im się stworzyć wyjątkowe połączenie rocka, z popem, czy przeszłości z przyszłością. Co chwilę padały również sugestie, że album będzie naszpikowany gościnnymi występami gwiazd, a jedna z nich to największa gwiazda popu w historii. W końcu nagrywanie w EastWest Studios jest równoznaczne z obcowaniem z licznymi artystami różnych gatunków, a fani szybko wyłapali, że w międzyczasie w studio była chociażby Lady Gaga. Okazało się, że chodzi jednak o Justina Timberlake’a, którego rolą było … zaśpiewanie „lalala” (naprawdę!) w tle zeppelinowskiego „Make It Right”. Z dużej chmury, mały deszcz. Inni goście na płycie to między innymi Alison Mosshart, Dave Koz, czy sam Paul McCartney, który jednak gra tylko na perkusji, a nie śpiewa. Wielkie nazwiska, ale można odnieść wrażenie, że ich potencjał nie do końca został wykorzystany, bo tylko wprawne ucho wyłapie ich wkład w dany utwór.
Pierwszą piątkę numerów zamykają melodyjny singiel „The Sky Is A Nighborhood” oraz przepuszczone przez liczne efekty „La Dee Da”, który chyba po raz pierwszy na żywo wybrzmiał na Openerze.
A potem tempo siada.
„Dirty Water” i „Happy Ever After (Zero Hour)” to przyjemne ballady, które są jednak tylko porządnymi wypełniaczami. „Arrows” i „The Line” to takie typowe foofighterowskie granie. Szkoda, że i w tych utworach wokal Grohla został przepuszczony przez efekt. Przez prawie cały album brakuje mi surowości brzmienia, a wprowadzane efekty są zbyt delikatne, żeby docenić odwagę w zmianie brzmienia.
Najjaśniejsze gwiazdy drugiej połowy albumu to „Sunday Rain” i „Concrete and Gold”. Pierwszy utwór to trwająca ponad sześć minut groovowa kompozycja z przebojowym refrenem. Numer tytułowy jest wyraźnie inspirowany twórczością Pink Floyd (ten wokal i chór w tle!). Mnie nie przekonuje, ale doceniam odwagę sięgnięcia do zdecydowanie innego muzycznego świata.
Concrete and Gold nie jest albumem złym, ale zdecydowanie brakuje mi tego, co w Foo Fighters ceniłem – niezobowiązującego grania podszytego szczerością, prostotą i przebojowością. Na dziewiątym albumie zespołu słychać próby eksperymentowania i oderwania się od prostego rockowego łojenia na rzecz bardziej wyrafinowanego grania. Może w tym wszystkim zabrakło mi odważnego pójścia o krok dalej? Może drażni mnie uporczywe sięganie do tego, co było „na czasie” pół wieku temu? A może jestem po prostu konserwatystą jeśli chodzi o brzmienie Foo Fighters? Mnie niestety jako całość Concret and Gold nie porywa i nie przekonuje.