Dwa single jak smoki, a reszta zgon.

Po "Everythiung Now" i "Creature Comfort" szykowałem się na płytę roku, bo jeżeli ktoś promuje swój nowy krążek takimi numerami, to w zanadrzu ma pewnie baterię podobnych kilerów. A tu taka płyta roku, że zapomnij. Nie, no spoko, na jedną doroczną nagrodę zasługuje – Nagroda  Imienia Dołu z Wapnem za Rozczarowanie Roku. Większy muzyczny zawód to już pewnie w tym roku mnie nie spotka. Dlatego jedna gwiazdka. Przykro mi z tego powodu, bo bardzo tą kapelę, a ich debiut, „Funeral”, jest u mnie „in heavy rotation” od czasu wydania, a  w oryginale niewiele krócej. I ta jedna gwiazdka jest dokładnym odzwierciedleniem tego wkurwu, jakiego dostałem po odsłuchaniu całej płyty.

Zapowiadało się rewelacyjnie – znakomity  "Everything Now" trochę w stylu eighties, a trochę Abby, świetna, szybko wpadające w ucho melodia. Potem drapieżne "Creature Comfort", jeszcze bardziej w stylu eighties. Za to reszta płyty jest po prostu tragiczna. Zero melodii, zero przebojów, zero muzyki – prawie  czterdzieści minut niczego. Kompletny brak pomysłów. Szczerze  mówiąc nie chce mi się pisać, który kawałek jest z jakiego powodu jest bardziej beznadziejny niż inny. Dajcie spokój, szkoda czasu. Tu nie ma nad czym deliberować godzinami – to ma być płyta pop-rockowa, chociaż Arcade Fire jest zespołem niby indie-rockowym, ale oni zawsze grali bardzo melodyjnie, tam nie było żadnej awangardy, tylko zestawy zwykle nawet fajnych piosenek. A „Everyrhing Now”, oprócz dwóch utworów, jest zestawem beznadziejnych piosenek. I by było tyle na ten temat.

Ale tak przy okazji „Everything Now” wydarzyła się rzecz dosyć niezwykła. Otóż Bartosz Chaciński na portalu Polifonia, delikatnie mówiąc,  „odszczekał” swoją „papierową” recenzję  z Polityki. Tłumaczył się głupio – bo promocyjne  pliki były  w bitracie 128 kbps(*), że za szybko i za krotko słuchał, że recenzję pisał pod wpływem numerów singlowych, że ocenę nie on wystawiał, tylko redakcja. Jakby się nie patrzeć – przyszedł do szkoły nie przygotowany, co w przypadku jednej z najważniejszych premier muzycznych roku po prostu nie przystoi. Jednak wziął się do tego przyznał i szybko umieścił na Polifonii swego rodzaju dementi. Jest to rzecz  niespotykana, znaczy takie dementi, bo recenzowanie bez przesłuchania wydaje mi się wcale nie takie rzadkie. I teraz pytanie – zyskał, czy stracił. Pierwsze, co mi przyszło na myśl – zyskał na wiarygodności, stracił na profesjonalizmie. Bo przyznał  się, że recenzję pisał,  nie wiadomo na podstawie czego, bo  materiału właściwie dobrze nie posłuchał – czyli działanie mało profesjonalne. Od razu pytanie – a ile on wcześniej takich  „jasnowidzących” recenzji napisał, czy było to pierwszy raz, czy pierwszy raz taka wpadka. Chyba jednak pierwszy raz, bo wcześniej nie musiał się tłumaczyć. Ale przyznał się – czyli zależy mu na byciu wiarygodnym. A wiarygodność to w świecie papierowych  czasopism muzycznych, czy zajmujących się też muzyką, jest towarem niespecjalnie częstym. Zresztą w radiu Katonów też ze świecą szukać. Dlatego szacunek dla Pana Chacińskiego, że potrafił przyznać się do wpadki, chociaż wcale nie musiał, bo przecież nikt by nie udowodnił, że było inaczej. W czasach, kiedy zawodowi specjaliści od muzyki piszą nie tyle recenzje, co teksty reklamowe, takie jak chce wytwórnia, a w radiu słychać zachwyty nad jakimiś byle pierdnięciami, bo są to pierdnięcia jakichś sław, facet piszący w wysokonakładowym tygodniku  potrafi „odkręcić” ocenę płyty zespołu, który „od zawsze” był pieszczochem dziennikarzy. Jeszcze raz moje uznanie za odwagę.

Na koniec wracając do „Everything Now”, a w zasadzie do samego Arcade Fire – to jeszcze jedną nagrodę bym im przyznał i to zupełnie bez żadnej zgrywy i złośliwości – singla roku, bo i „Everything Now”, i „Creature Comfort” są rewelacyjne.

(*) – nie przesadzajmy z niesłuchalnością plików w bitracie 128kbps. Faktycznie  jakość mają marną, ale nie na tyle marną, żeby nie móc się zorientować, że sam materiał muzyczny również jest marny.