Był niegdyś taki zespół jak Loom. W roku 2010 ukazał się sygnowany tą nazwą album „Tkanina”, którego recenzja znalazła się zresztą w bogatych zasobach naszego portalu. Jednym z atutów Loom był niewątpliwie wokalista Marcin Sady, o ciekawym, dobrze ustawionym głosie, nieco przypominającym Zbigniewa Działę z RSC. Minęło nieco czasu i oto mamy – wydany pod szyldem Hee – w pełni autorski album Sady. Trochę się naczekał na recenzję (niestety, obowiązki zawodowe…), ale oto jest.
Zwraca uwagę od razu szata graficzna – zamiast książeczki zbiór eleganckich obrazków, z jednej strony gwiazdozbiór (jesli się nie mylę, zodiakalny), z drugiej tekst kompozycji – niby drobiazg, ale przykuwa uwagę. Sama płyta jest dość minimalistycznie zaaranżowana, dominują tu dość stonowane elektroniczne brzmienia połączone z gitarowymi akordami, dyskretnymi perkusyjnymi loopami i śpiewem Sady – chwilami przypominającym głos Damiana Bydlińskiego z czasów, gdy wraz z kolegami nagrywali „W galerii czasu”.
Z jednej strony płyta jest bardzo spójna, utrzymana w dość melancholijnym klimacie, poszczególne kompozycje powoli, niespiesznie sobie przed siebie płyną, z drugiej – szefowi projektu Hee udało się uniknąć monotonii i zróżnicować poszczególne kompozycje, nie tracąc przy tym spójności całego albumu. Całość też jest ciekawie wyprodukowana – partie poszczególnych instrumentów są odpowiednio poukładane, ale duży nacisk też położono na wykreowanie przestrzeni, całość brzmi tyleż oszczędnie, co plastycznie, żywo. Płyty należy słuchać jako całości, trudno też szczególnie wyróżnić jakiś utwór – gdybym miał wybierać najbardziej zapadające w pamięć punkty albumu, to po namyśle byłby to „Omnibus” z wplecionymi głosami jakby z rozmowy telefonicznej i zwłaszcza końcowy „Atakuję” – wbrew tytułowi wyjątkowo oniryczny, delikatny, wieczorny, łagodnie i eterycznie wieńczący cały album. A do tego, z drugiej strony, trochę żwawsza „Obrona” na otwarcie… Ale „System otwarcia” to jest taka płyta, którą najlepiej słucha się w całości, wieczorową porą, przy lampce wina, wsłuchując się w refleksyjne, poetyckie teksty i zanurzając się w melancholijny, bardzo właśnie wieczorny nastrój całości.
Bardzo przemyślany, dopracowany w każdym szczególe – od oprawy graficznej przez aranżacje po teksty – debiutancki album, na pewno godzien uwagi każdego poszukującego nieszablonowej, interesującej, ambitnej muzyki. Na siódemkę z dużym plusem.