Z Grecji na Marsa, a potem do Watykanu.
Czyli cykl o Vangelisie.
Odcinek dwudziesty piąty.
Bardzo dobra passa Vangelisa trwa nadal. Można powiedzieć, tak bardziej kolokwialnie, że żre mu okrutnie. Po znakomitej „Antarctice” rok później pojawiło „Soil Festivities”, moim zdaniem nawet jeszcze lepsze. Za to zupełnie inne. „Antarctica” była albumem zawierającym muzykę bardzo piękną, ale formalnie bardzo prostą. „Soli Festivities” należy już do grupy płyt z muzyką dużo bardziej złożoną, nawet progresywną, jak chociażby z „Heaven & Hell”.
Płyta podzielona jest na pięć części, z czego pierwsza, najdłuższa, ma charakter regularnej suity – wielowątkowa, ponad osiemnaście minut, wszystko tak jak trzeba. Pozostałe cztery utwory są krótsze (chociaż i tak stosunkowo długie – żadnego krótszego niż sześć minut) i zdecydowanie bardziej kameralne. Pewnym wyjątkiem jest „Movenent 3” przypominający drugą część „Heaven & Hell”, czyli po mojemu „Piekło” – taki drastycznie niespokojny, z podniosłym, ale kojącym finałem. „Movement 2” jest delikatne, subtelne i bardzo pogodne – zresztą to jest koniec pierwszej strony winyla, zapewne mialo być to wyciszenie po suicie „Movemnet 1”. „Movement 4”, oparty na ciągle powtarzanym, kilku nutowym motywie też jest utworem wyciszonym i spokojnym, ale dosyć mrocznym, te syntezatory brzmią tak dosyć „ciemno”. Jego przeciwieństwem jest „Movement 5” – żwawszy, cieplejszy, jak na finał przystało w takiej quasi-orkiestrowej aranżacji.
„Soil Festivities” należy formalnie do tzw. okresu elektronicznego, zapoczątkowanego przez „Albedo 0.39”, ale jeżeli chodzi o sama muzykę, ostatnim albumem o podobnym charakterze było wspomniane wcześniej „Heaven & Hell”. Co prawda na „Chariots of Fire” też była tytułowa suita, ale było to połączenie w jeden utwór kilku tematów z filmu, częściowo powrót do tematów z pierwszej części płyty. Poza tym „Rydwany Ognia” są przystępniejsze, a „Soil…” wymaga nieco więcej wysiłku. Oczywiście, jak większość twórczości artysty – bez przesady. Za to przy bliższym poznaniu, zaczyna nam kiełkować w głowie taka myśl – A to nie jest jedna z najlepszych płyt Vangelisa?
No bo jest.