ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hypno5e ─ Shores Of The Abstract Line w serwisie ArtRock.pl

Hypno5e — Shores Of The Abstract Line

 
wydawnictwo: Pelagic Records 2017
 
I. East Shore - Landscape in the Mist
II. East Shore - In Our Deaf Lands
III. West Shore - Where We Lost the Ones
IV. West Shore - Memories
V. Central Shore - Tio
VI. North Shore - The Abstract Line
VII. North Shore - Sea Made of Crosses
VIII. South Shore - Blind Man's Eyes
 
skład:
Emmanuel Jessua – gitara, wokal
Jonathan Maurois – gitara
Gredin – gitara basowa, wokal
Théo Begue – perkusja, sample
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 2, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
27.05.2017
(Gość)

Hypno5e — Shores Of The Abstract Line

Nie samą Gojirą francuski metal stoi – oprócz gigantów z Ondres w „żabim metalu” dzieli i rządzi prog metalowy kwartet z Montpellier. „Shores Of The Abstract Line” to ich trzeci studyjny album, po raz kolejny przynoszący mieszankę nastrojowych melodii, djentowego jazgotu i deathmetalowej energii. Sami muzycy określają swoją twórczość jako „cinematic metal”, co w jakimś stopniu opisuje zawartość opisywanego krążka.

Gdyby chcieć w skrócie określić rodzaj muzyki tworzonej przez Hypno5e, należałoby ją określić jako mieszankę Gojira, Meshuggah, Cynic i Pink Floyd. No może jeszcze Bullet for My Valentine do kompletu. Usłyszymy tu potężne brzmienie Gojiry, djentowe zgrzyty i łamanie tempa, którego nie powstydziłaby się Meshuggah czy Vildhjarta, melancholijne zawodzenie rodem z płyt Cynic oraz metalcore'ową energię jak u Bullet for My Valentine. No a przy tym mnóstwo melodii, klimatycznych sampli i psychodelicznych łamańców – gdyby Pink Floyd chciał kiedyś nagrać metalowy kawałek, zapewne brzmiałby podobnie do „Where We Lost the Ones”.

Główne składniki tej muzyki to melancholia, nastrój, przestrzeń, agresja i wrzask. To płyta chwilami ekstremalnie ciężka, nasycona growlem, potężnymi riffami i uderzającą w tempie karabinu maszynowego sekcją rytmiczną. Ale chwilami też bardzo nastrojowa, klimatyczna i przestrzenna. Ten kontrast sprawia, że nie da się przy niej nudzić, bo w momencie, kiedy już zaczynamy przysypiać, ukołysani „filmowymi” motywami (w końcu to „cinematic metal”, jakby nie patrzeć), nagle budzi nas brutalny wrzask i potężny deathmetalowy łomot. Tak jest np. w „The Abstract Line”, „Sea Made of Crosses”, czy „Blind Man's Eyes”. Operowanie kontrastem to najbardziej charakterystyczna cecha tego wydawnictwa, zabieg obecny na poprzednich płytach zespołu, tym razem doprowadzony niemalże do perfekcji.

Jedyną wadą płyty, przy całym skomplikowaniu i złożoności kompozycji, jest – paradoksalnie – monotonia. A to dlatego, że poza jedynym, akustycznym, spokojnym „Tio”, reszta utworów brzmi podobnie do siebie. Owszem, zagłębiając się w szczegóły, wyłapuje się przyjemne smaczki, jak delikatne, nastrojowe klawisze w „Blind Men’s Eye”, przyjemna gitara akustyczna w „In Our Deaf Lands”, czy psychodeliczne melodie w „Where We Lost the Ones”. Generalnie jednak ma się chwilami wrażenie, że słuchamy kilku wariacji jednego utworu, co w pewnym momencie może być nużące. Być może wynika to z faktu, że ”Shores...” jest albumem koncepcyjnym, opowiadającym historię dziejącą się na abstrakcyjnej wyspie. Nie zaszkodziłoby, gdyby utwory nieco bardziej różniły się od siebie. Niemniej jednak, jak mawia moja znajoma: płyta jest trochę na jedno kopyto, ale mnie to kopyto się podoba.

„Shores Of The Abstract Line” to bardzo dobry album. Ciężki, skomplikowany, ale jednocześnie nastrojowy i melodyjny. Taki, przy którym włosy zaczynają szybciej rosnąć, a nogi same rwą się do pogowania. Ale przy tym na tyle wyrafinowany, że miłośnicy skomplikowanych, progresywnych brzmień też będą mieli mnóstwo radochy.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.