Nie samą Gojirą francuski metal stoi – oprócz gigantów z Ondres w „żabim metalu” dzieli i rządzi prog metalowy kwartet z Montpellier. „Shores Of The Abstract Line” to ich trzeci studyjny album, po raz kolejny przynoszący mieszankę nastrojowych melodii, djentowego jazgotu i deathmetalowej energii. Sami muzycy określają swoją twórczość jako „cinematic metal”, co w jakimś stopniu opisuje zawartość opisywanego krążka.
Gdyby chcieć w skrócie określić rodzaj muzyki tworzonej przez Hypno5e, należałoby ją określić jako mieszankę Gojira, Meshuggah, Cynic i Pink Floyd. No może jeszcze Bullet for My Valentine do kompletu. Usłyszymy tu potężne brzmienie Gojiry, djentowe zgrzyty i łamanie tempa, którego nie powstydziłaby się Meshuggah czy Vildhjarta, melancholijne zawodzenie rodem z płyt Cynic oraz metalcore'ową energię jak u Bullet for My Valentine. No a przy tym mnóstwo melodii, klimatycznych sampli i psychodelicznych łamańców – gdyby Pink Floyd chciał kiedyś nagrać metalowy kawałek, zapewne brzmiałby podobnie do „Where We Lost the Ones”.
Główne składniki tej muzyki to melancholia, nastrój, przestrzeń, agresja i wrzask. To płyta chwilami ekstremalnie ciężka, nasycona growlem, potężnymi riffami i uderzającą w tempie karabinu maszynowego sekcją rytmiczną. Ale chwilami też bardzo nastrojowa, klimatyczna i przestrzenna. Ten kontrast sprawia, że nie da się przy niej nudzić, bo w momencie, kiedy już zaczynamy przysypiać, ukołysani „filmowymi” motywami (w końcu to „cinematic metal”, jakby nie patrzeć), nagle budzi nas brutalny wrzask i potężny deathmetalowy łomot. Tak jest np. w „The Abstract Line”, „Sea Made of Crosses”, czy „Blind Man's Eyes”. Operowanie kontrastem to najbardziej charakterystyczna cecha tego wydawnictwa, zabieg obecny na poprzednich płytach zespołu, tym razem doprowadzony niemalże do perfekcji.
Jedyną wadą płyty, przy całym skomplikowaniu i złożoności kompozycji, jest – paradoksalnie – monotonia. A to dlatego, że poza jedynym, akustycznym, spokojnym „Tio”, reszta utworów brzmi podobnie do siebie. Owszem, zagłębiając się w szczegóły, wyłapuje się przyjemne smaczki, jak delikatne, nastrojowe klawisze w „Blind Men’s Eye”, przyjemna gitara akustyczna w „In Our Deaf Lands”, czy psychodeliczne melodie w „Where We Lost the Ones”. Generalnie jednak ma się chwilami wrażenie, że słuchamy kilku wariacji jednego utworu, co w pewnym momencie może być nużące. Być może wynika to z faktu, że ”Shores...” jest albumem koncepcyjnym, opowiadającym historię dziejącą się na abstrakcyjnej wyspie. Nie zaszkodziłoby, gdyby utwory nieco bardziej różniły się od siebie. Niemniej jednak, jak mawia moja znajoma: płyta jest trochę na jedno kopyto, ale mnie to kopyto się podoba.
„Shores Of The Abstract Line” to bardzo dobry album. Ciężki, skomplikowany, ale jednocześnie nastrojowy i melodyjny. Taki, przy którym włosy zaczynają szybciej rosnąć, a nogi same rwą się do pogowania. Ale przy tym na tyle wyrafinowany, że miłośnicy skomplikowanych, progresywnych brzmień też będą mieli mnóstwo radochy.