Cóż to się stało, że wracamy do pierwszego albumu Magic Pie? Powód jest oczywisty. Dosłownie tydzień temu zyskał ten krążek drugie życie. Zresztą nie tylko on. Wytwórnia Karisma Records postanowiła wznowić trzy pierwsze płyty Norwegów - Motions Of Desire (2005), Circus Of Life (2007) i The Suffering Joy (2011) – i to nie tylko na CD ale i na winylach. O świetnym, ostatnim albumie King For A Day już pisaliśmy, podobnie jak i o drugiej płycie zespołu Kima Stenberga. Uzupełnijmy zatem naszą recenzyjną bazę o ten debiutancki album i skrobnijmy o nim chociaż kilka słów.
Tym bardziej, że panowie rozpoczęli od wysokiego „C”. Bo ozdobiony okładką z dorodnym zielonym jabłkiem Motions Of Desire przyniósł wszystko to, co zespół później skrzętnie rozwijał na kolejnych krążkach. To oczywiście bogaty, rozbudowany aranżacyjnie i finezyjnie zagrany progresywny rock, głębokimi garściami czerpiący ze spuścizny rocka lat siedemdziesiątych. Już na starcie ma oczywiście jedną wadę, tradycyjnie… nie jest krótki. To najdłuższa w ich dyskografii, trwająca 75 minut, płyta. Przez to, nie zawsze przykuwa uwagę i ma dłużyzny. A jest w tym graniu mnóstwo gustownych partii gitar, czy solowych popisów klawiszowych.
Wszystkie karty na stół panowie wykładają już w pierwszym na płycie Change. W zasadzie klasycznej, dwudziestominutowej suicie. Wielowątkowej, z licznymi tematami, które z czasem powracają. Już w tej kompozycji można jednak zauważyć ich najmocniejsze i charakterystyczne punkty: obfite i zawiesiste hammondowanie zagrywki oraz zdolność do tworzenia pięknych harmonii wokalnych. O ile na otwarcie mamy do czynienia z „ciężkim kalibrem” (i to dosłownie, bo w Change dostajemy klasyczne hard rockowe riffy, ale też i wątki rhythm'n'bluesowe oraz jazzowe), to drugi numer, tytułowy Motions Of Desire, uderza lekkością i muzyczną witalnością. Rozpoczęty sentymentalnie, fajnie się rozpędza wraz z wwiercającą się w głowę melodyczną figurą graną na instrumentach klawiszowych oraz pulsującym, soczystym basem. Z kolei w trwającym prawie kwadrans Full Circle Poetry artyści mierzą się z reggae.
I tak w zasadzie jesteśmy w połowie płyty. Lekko już przygnieceni ogromem muzycznych doznań. A tymczasem panowie dalej cisną i to często dosyć ciężkawo, hard i blues rockowo, jak w Without Knowing Why, czy w Illusion & Reality - Part III: Final Breath. I to w tej drugiej części płyty wyczuwa się już wspomniane dłużyzny. Trzeba jednak przyznać, że na sam koniec zostawili muzycy świetny Dream Vision, z jednej strony oferujący połamany progmetalowy riff, a z drugiej, piękną, gitarową figurę zagraną unisono.
To jeszcze na koniec szuflady. Te muzyczne. Spocks Beard, Yes, Deep Purple, The Flower Kings, Kansas, Neal Morse Band, Transatlantic – fani tych składów nie powinni się obrazić na Motions Of Desire.