Kolejne niezwykłe wydawnictwo ze znanej wśród miłośników progresywnego rocka wytwórni MoonJune Records. Wytwórni założonej na początku tego wieku przez Leonardo Pavkovicia i kojarzonej głównie z jazz i fusion rockiem, tak naprawdę jednak eksplorującej wszelkie niepokorne i ekscentryczne muzyczne obszary. I publikującej takie niezwykłe perełki, jak ta płyta…
Z pozoru wszystko jest jasne. Okładka, tytuł, zestaw utworów – oto mamy kolejną wersję najsłynniejszego albumu świata, Floydowego Dark Side Of The Moon, w wersji jazzowej. Z pozoru… Bo wchodząc głębiej w las okazuje się, że nic tu nie jest takie, jak „być powinno”. Rzecz firmuje przede wszystkim wokalista Boris Savoldelli, któremu towarzyszą saksofonista Raffaele Casarano i basista Marco Bardoscia. Wszyscy ci panowie odpowiadają ponadto za elektronikę. I już to pokazuje, że artyści poszli pod prąd. Pierwszoplanową rolę gra tu elektronika, chwilami drażniąca, irytująca, skrzecząca, a jednak budująca klimat. Poczesne miejsce zajmuje też tu wokal Savoldelliego, spełniający rolę kolejnego instrumentu, który wspierają bas i saksofon. Nietrudno zauważyć, że nie ma tu perkusji, klasycznego rytmu. Wszystko jednak snuje się w odpowiednim tempie przywołując od czasu do czasu tematy jakby znane, a jednak zupełnie inne. Bo nad całością króluje kompletna interpretacyjna dowolność i improwizacja. Gdyby ktoś starał się porównać czasy trwania oryginalnych kompozycji z tymi z The Great Jazz Gig In The Sky z pewnością lekko się zdziwi. Choćby prawie 15 – minutową wersją Us and Them z gitarowym popisem, za który odpowiedzialny jest ceniony indonezyjski gitarzysta Dewa Budjana, tu pojawiający się gościnnie.
Jednym słowem, wszystko balansuje tu na granicy dźwiękowego eksperymentu i awangardy. Jak to w MoonJune Records. Rzecz dla wielbicieli Pink Floyd, ale głównie dla poszukujących inności w czymś oczywistym.